Historia pewnego tatuażu

Opowiem Wam dzisiaj historię pewnego tatuażu, która jest jednocześnie historią fundamentalnych pytań, zmian, odkrywania siebie na nowo, zachwytu nad życiem. Jakoś tak jest, że doświadczając kluczowych momentów, chcemy je uważnić, podkreślić, opowiedzieć o nich swoimi słowami. Kobiety np. często zmieniają fryzurę lub coś innego w swoim wyglądzie. Faceci? Nie wiem. Pewnie mają swoje sposoby. Momenty te czasem są przełomowymi wydarzeniami, a czasem procesem, który prowadzi nas do określonego punktu na naszej mapie życia. Tak było u mnie. Chciałabym zapamiętać czas, w którym jestem teraz, utrzymywać ten stan, pracować nad rozwijaniem go w sobie. Często jest tak, że trudne chwile, rodzą nowe jakości. Kiedy jest nam dobrze, raczej nie dążymy do zmian, nie mamy motywacji, siedzimy bezpiecznie we własnej strefie komfortu. Nieoczekiwane zawirowania wyciągają nas z tego stanu, zaburzają stagnację, wprowadzają ruch. Często jego trajektoria ciągnie nas w dół. I to jest okej. Nie zawsze trzeba być bohaterem, ale zawsze po czasie (roku, dwóch, trzech, dziesięciu) możemy wybrać to, jak się przedstawiamy. Sobie i światu. Wierzę, że jest to kwestia wewnętrznej decyzji, powiedzenia sobie „chcę inaczej„, często nawet bez odpowiedzi na to, jak to zrobić oraz jak owo „inaczej” w ogóle miałoby wyglądać. Bywają chwile, że nie wiemy, czego chcemy, ale wiemy na pewno czego nie, a to już ogromny sukces. Pierwsza z 14 zasad stoicyzmu na trudne czasy chaosu brzmi: „Nie trzeba znać odpowiedzi na wszystkie pytania„. Nie wiem, jak Wy się z tym czujecie, ale ja zajebiście! Mówię sobie: „nie wiem, ale się dowiem”! Przede wszystkim tego, kim chcę być. I właśnie o tym jest ta historia. O odkrywaniu siebie na nowo w momencie, w którym stare odpowiedzi przestały pasować do nowej rzeczywistości. O ciekawości, z którą zagląda się we własne wnętrze, ciekawości tego, co za zakrętem i pewności, że coś tam na nas czeka. Jak pisza Asia Flis „dojrzałość to nie stan, który osiągamy raz na zawsze, tylko proces, który uruchamiamy„. U mnie ten proces został uruchomiony trochę z buta. Przyspieszony kurs dojrzałości, na którym milion razy myślałam sobie „nie dam rady”, „to nie dla mnie”, „wypisuję się”, „w życiu tego nie zdam”, „dorosłość jest przereklamowana”. Jest taki mem, który uwielbiam. Pokazuje zdegustowanego psa, a napis pod nim głosi: „when you’re looking for an adult to handle the situation and realize that you’re an adult”. Tak było mniej więcej ze mną. W najtrudniejszych chwilach rozglądałam się wokoło z nadzieją, że znajdzie się ktoś, kto rozwiąże za mnie to zadanie, zwłaszcza, że dobrych rozwiązań ze świecą było szukać. Szybko okazało się, że to JEDNAK JA jestem osobą decyzyjną w tej sprawie. Więc… jakby… nie miałam wyjścia. Nie ma co od siebie wymagać zbyt wiele. Są takie sytuacje, które przygniatają nas do ziemi. Można na niej leżeć naprawdę długo. U każdego ten czas jest inny. Pewnych rzeczy nie da się przyspieszyć, przeskoczyć. W pewnym momencie jednak czas wstać, otrzepać kolanka i iść dalej. Przestać czekać na idealny świat, idealny moment. Może to być nawet „zwykły wtorek”, bo why not? Powiem Wam- ciężko się wstaje. Strasznie ciężko. Leży się bardzo wygodnie. Z tej pozycji życie toczy się obok nas, płyniemy z prądem i nadzieją, że „jakoś to będzie”. Mościmy się we własnym nieszczęściu, stratach, rozczarowaniach. Przyglądamy się wszystkim siniakom, otarciom, ranom. Opowiadamy o nich innym, traktując je jak kartę przetargową, uzasadnienie każdego zachowania, każdej decyzji. Odgradzamy się od świata w poczuciu, że nikt nas nie rozumie, nikt nie miał tak, jak my, nikt nie wie co nam się przytrafiło. Jest cicho i ciemno. Nie widać światełka w tunelu. Jest bezruch, z którego ciężko jest zrobić jakikolwiek krok ku czemuś lepszemu. Przestać tkwić w tym dziwnym zawieszeniu, przestać siedzieć w tej poczekalni, z której ktoś nas wywoła zapraszając do lepszego miejsca. Takie miejsce sami musimy sobie stworzyć. Wymaga to pracy, zaangażowania, upadania, wstawania, szukania, błądzenia, pytania, odpowiadania. Postępowania w zgodzie ze sobą, stania przy sobie, z wyrozumiałością, czułością. To branie odpowiedzialności za swoje wybory, za to, jak wygląda nasza rzeczywistość, za to, jacy w niej jesteśmy. „Najczęściej mamy wpływ na sytuację, w której się znajdujemy, czasem niewielki, ale wystarczający, by zmienić jej bieg„. Niesamowite jest to, że świat dzieje się w naszym wnętrzu. To tam opowiadamy sobie wszystkie historie o nim, innych ludziach i nas samych. Warto więc czasem tam uporządkować, odkurzyć, coś wywalić, coś zaprosić. Taki mały remanent. W dzieciństwie miałam określoną wizję tego, jaka będę, kiedy „będę duża”. I hop, nie wiem, kiedy to się stało, ale oto jestem! Nie da się tego zatrzymać. Bardzo nie chciałabym się rozczarować, a „bycie dużym” często rozczarowuje. Na szczęście wraz z dojrzałością przychodzi też akceptacja tego, że nie zawsze jest kolorowo. Wiele mówi się o wewnętrznym dziecku, a bardzo mało o postaci będącej po drugiej stronie- o dojrzałym dorosłym, który prędzej, czy później z tego dziecka wyrasta. Dziś, pielęgnując to dziecko w sobie, chciałabym już być tym dorosłym. W końcu jestem w tym punkcie. Już nie uciekam. Szukam przewodników po tym dziwnym świecie, ale jednocześnie wiem, że najlepszą przewodniczką jestem sama dla siebie. I o tym jest ten tatuaż. O małych krokach, kroplach drążących skałę. Ma mi przypominać o mojej sile, o tym, że z każdej czarnej dupy da się wyjść i o tym, jak ważna w tym procesie jest cierpliwość i determinacja. Oto ja- swoja życiowa przewodniczka. Wkraczam w życie na własnych zasadach, w zgodzie z tym, co dyktuje mi serce. Patrzę na to, co za mną, utulam siebie i wybieram to, co mnie definiuje. Wybieram jaką historię o sobie opowiadam światu. To ja tą historię interpretuję i co najważniejsze, piszę jej dalszy bieg. Staram się być przy sobie, nigdy siebie nie zostawić, nie zdradzić. Tak długo czekałam na to poczucie sprawstwa. Tak długo marzyłam o tym spokoju w sobie. O tej gotowości na zmiany, a najbardziej na swoją własną. Na wszystkie odcienie życia. Dziękuję Ci synku. Wiele zawdzięczam sobie, ale to Ty jesteś początkiem wszystkiego. Wzruszam się, kiedy to piszę.