Dwie półkule Lukki- opowieść o wierze, nadziei i miłości
Obejrzałam niedawno, dostępny na Netflixie film „Dwie półkule Lukki”. Nie wiem, jak Wy, ale ja czasem odczuwam głód oglądania filmów i czytania książek z niepełnosprawnością w tle. Wydawać by się mogło, że na co dzień powinnam mieć dość tego rodzaju tematów. A jednak. Interesuje mnie ten świat. Inne historie. Nawet fikcyjne. Interesują mnie zwłaszcza rodzice. Ich podejście do tego, czego doświadczają i do swoich dzieci. W niektórych bohaterach odnajduje cząstkę siebie, a inni są dla mnie inspiracją, bo jeszcze taka nie jestem, a może nigdy nie będę. Taka, czyli nieskończenie cierpliwa, pełna wiary i nadziei na cud.
Widząc takie nastawienie, o dziwo, nie odczuwam poczucia winy, że samej ciężko jest mi przyjąć taką postawę. Raczej, jest ono dla mnie zachętą do działania, do rozwijania w sobie różnych cech, które chciałabym mieć. Do pracy nad sobą. Treści tego typu zawsze pracują we mnie przez jakiś czas po ich obejrzeniu, czy przeczytaniu. Zmieniają perspektywę, skłaniają do refleksji. Zawsze ciekawią mnie inne punkty widzenia. Fascynuje mnie to, że na jedną sytuację można spojrzeć w tak różny sposób.
Film “Dwie półkule Lukki” opowiada historię chłopca, który cierpi na mózgowe porażenie dziecięce, powstałe na skutek komplikacji okołoporodowych. Pokazuje wyzwania, które stają na drodze do zapewnienia mu jak najlepszej jakości życia i niezłomną wiarę w to, że jest to możliwe. Jego rodzice, a zwłaszcza matka bezgranicznie angażują się w pomoc synowi, decydując się na eksperymentalną terapię w Indiach, z wykorzystaniem urządzenia o nazwie cytotron. Ciężko mi sobie nawet wyobrazić tak ogromne przedsięwzięcie finansowe i logistyczne, jak tego rodzaju wyprawa w miejsce dalekie, nieznane, o zupełnie innej kulturze i klimacie. Dla rodziców chłopca, nie ma jednak rzeczy niemożliwych.
Film pokazuje duży fragment codzienności rodzin opiekujących się dzieckiem z niepełnosprawnością, ich codzienne problemy i ograniczenia. Pobyty w szpitalach, kłopoty finansowe, nieprzewidywalność, stres, funkcjonowanie na granicy dwóch światów (ludzi zdrowych i własnej rzeczywistości), które często nie potrafią znaleźć wspólnego języka.
W zasadzie, to w moim odczuciu, jest to nawet bardziej film o matczynych emocjach i determinacji, niż o nim samym chłopcu. Momentami, miałam nawet wrażenie, że historia schodzi na drugi plan, a fabuła nie odgrywa takiej roli, jak wewnętrzne przeżycia bohaterki. Jest to opowieść o dawaniu szansy w sytuacji, w której nie dostrzegał jej nikt inny. O niezachwianej wierze w to, co niewyobrażalne i sile własnych działań. O byciu sprawczym w obliczu zdarzeń, które wydają się czymś bez wyjścia.

Cała historia to slalom między przeszkodami. Dużo w niej zwrotów akcji, które każą wątpić w powodzenie całego przedsięwzięcia, rodzą wiele pytań o zasadność i sens podejmowanych działań. W widzu. Nie w głównej bohaterce, którą kieruje niezachwiana wiara i motywacja płynąca z miłości do dziecka. Znam wiele mam, które wierzą w cud, mają nadzieję, której nikt inny im nie daje. Zawsze wtedy zastanawiam się, czy bardziej im zazdroszczę, czy współczuję. I wcale nie chodzi o to, że się poddałam, że nie podejmuję żadnych działań, których wymaga nasza sytuacja. Po prostu przyjęłam to, jak jest i perspektywę, którą mamy przed sobą. Paradoksalnie, dzięki temu mogę iść dalej, skupiać na tym, na co (w moim odczuciu) mam wpływ. Nie ma w tym heroizmu, robienia rzeczy za wszelką cenę i bez względu na wszystko. Jest za to więcej spokoju, jakaś struktura i rutyna, pozwalająca nawigować sobą w chaosie. Ale jest też powracające co jakiś czas pytanie o to, czy może istnieje jeszcze coś, czego nie wiem, jakieś urządzenie, jakaś metoda, jakaś terapia.
To niekończąca się opowieść. Odyseja, w której nie mniej zwrotów akcji, niż w filmowych opowieściach. Życie pisze bowiem najciekawsze scenariusze, choć nie zawsze nam się podobają i niekoniecznie chcielibyśmy grać w nich jakąkolwiek rolę.
Ciekawym elementem fabuły filmu jest to, że historia w nim opowiedziana wydarzyła się naprawdę i bazuje na autobiograficznej książce „The Two Hemispheres of Lucca” autorstwa Bárbary Anderson, co czyni tę opowieść jeszcz bardziej niezwykłą, niż gdyby była to jedynie filmowa fikcja.
Zdecydowanie polecam rodzicom, którzy znajdują się na życiowych zakrętach lub po prostu lubią oglądać tego rodzaju filmy, inspirować się różnymi historiami. Film w wielu momentach mnie wzruszył, a w wielu także czułam, że jakiś fragment przedstawionej tam rzeczywistości, bezpośrednio mnie dotyczy i dotyka.

