self-care

Gdzie jesteśmy przez większość czasu?

Cisza tu ostatnio. Jakoś tak długo zabierałam się za ten post. Sama sobie wkręciłam, że musi być jakiś szczególny, niezwykły, otwierający. Mamy przecież nowy rok, nowe szanse, nowe rozdanie. Okres, gdzie często coś postanawiamy (albo i nie), analizujemy (albo i nie), snujemy jakieś plany (albo i nie). Bardzo symboliczna jest ta zmiana daty. Wiem, że wielu z Was stara się też nadrobić to, czego nie udało się dopiąć w starym roku, co leżało odłogiem i czekało na odpowiedni moment. U mnie też dużo dzieje się za kulisami. Okres świąteczny wielu z nas rozregulował i powoli wracamy na dawne tory. Dla wielu był to trudny czas. Wielu odliczało dni do powrotu do dawnej rutyny i z utęsknieniem wypatrywało momentu, kiedy życie zacznie się toczyć swoim dawnym rytmem.

I oto jesteśmy! Po wszystkich „wolnych”, imprezach i celebracjach! Niektórzy za pewne odetchną z ulgą, a inni będą czekać na przyszły rok. Na wczorajszej grupie wsparcia dla mam OzN, prowadząca zadała pytanie o to, z jaką energią wchodzimy w nowy rok. Każda z dziewczyn odpowiedziała w zgodzie z tym, co czuła. Wszystkie odpowiedzi koncentrowały się wokół chęci do działania. Słuchając ich, w głowie krążyło mi pytanie: „czy tylko ja mam ochotę się zatrzymać?” I wtedy przyszła moja kolej. Przyznałam się, że nie mam postanowień. Nawet teraz, kiedy to piszę, czuję się dziwnie, jak gdyby snucie planów i wyznaczanie celów było jakimś społecznym obowiązkiem.

2024 był dla mnie wspaniałym czasem. Wspaniałym, ale intensywnym. Tak chciałam i wybrałam. Taka jestem. Lubię się angażować, robić rzeczy, żyć dynamicznie. Lubię, kiedy się dzieje. Wiem jednak, że ma to też drugą stronę, brzydszą, w której dominuje zmęczenie i frustracja, że z niczym się nie wyrabiam.

W tym roku, chciałabym sprawdzić, czy obok wszystkich cech, które wymieniłam, czają się jeszcze inne, które pragną spokoju, równowagi i wolniejszego tempa. Chciałabym sprawdzić jak ma się moje zdrowie, którego tak bezczelnie sobie używam. Chciałabym wyjść ze schematów i próbować nowych rzeczy (co całkiem nieźle mi idzie, biorąc pod uwagę, że minęło dopiero 9 dni). Wyskoczyć z tego kołowrotka, do którego sama się zaprosiłam, z tych wydeptanych kolein, w które automatycznie wpadałam.

I wiecie co? Jest jakiś lęk przed tym, żeby się zatrzymać, rozejrzeć, zastanowić. Zadać sobie pytania o to, co robię, a co bym chciała, jak się czuję, a jak bym chciała, jak funkcjonuję na co dzień i czy tak się na dłuższą metę da. W moim przypadku, mam poczucie, że nie.

Wysłuchałam niedawno wspaniałego wykładu Wojciecha Eichelbergera, w którym podjął temat uważności, bycia obecnym i zaangażowanym, dochodząc jednocześnie do wniosku, że z reguły tego stanu doświadczamy rzadko i zadając pytanie, które bardzo mnie zatrzymało- skoro nie jesteśmy tu i teraz, to gdzie jesteśmy przez większość czasu?

No właśnie. Gdzie?

Zdradzę Wam coś. Kupiłam sobie poduszkę do medytacji. Musiałam mieć coś symbolicznego, co będzie mi się kojarzyło z wyciszeniem. Siadam na niej codziennie. Próbuję zrobić z tego rytuał. Zaczęłam od 5 minut. Małe kroczki. To już 8my dzień. Chcę sprawdzić, gdzie mnie to zaprowadzi. Będę się z Wami dzielić tym doświadczeniem.

Tak często boimy się zatrzymać i spotkać z samym sobą. Boimy się, że coś nas ominie, że coś stracimy. Być może czegoś nie doświadczymy, ale za to doświadczymy czegoś innego. Kontaktu z kimś, z kim spędzimy resztę życia, a kogo tak często zaniedbujemy, porzucamy. W zatrzymaniu rodzi się pytanie: co tam znajdę? I ta odpowiedź często nas niepokoi, wzbudza niepewność. Aby nawiązać ten kontakt, często musimy wylogować się z otaczającej nas rzeczywistości, z chaosu informacyjnego, który nieustannie mieli się w naszej głowie. Co możemy zyskać?

Eichelberger używa pięknego określenia „połączyć się z życiem”. Wspaniałe prawda? Bardzo mnie porusza. I to właśnie chcę robić w tym roku. Łączyć się z życiem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *