Czy podcinamy sobie skrzydła?
Z jednej strony trudno nam zrozumieć, że część nas samych kładzie nam kłody pod nogi, z drugiej- wiemy, że tak jest. Często zdarza się, że mamy wiedzę, możliwości i potencjał, aby zmienić swoje położenie, a mimo to, ciągle tkwimy w tym samym punkcie.
Planując dzień, nie uwzględniamy czasu na odpoczynek i regenerację, na zaspokojenie własnych potrzeb. Tyle jest spraw nie cierpiących zwłoki, a pod wieczór to my jak te zwłoki wyglądamy i tak też się czujemy.
Ze strachu przez niepowodzeniem, w nieskończoność odkładamy na później rzeczy, na których nam zależy. Prokrastynujemy. Dewaluujemy nasze potrzeby, dopóki organizm nie upomni się o swoje.
Jako rodzice OzN, często mamy wdrukowane liczne, stające nam na drodze przekonania, które skutecznie odbierają nam prawo do zwrócenia się ku sobie.
Mamy być nieszczęśliwi- w końcu spotkała nas tragedia. Mamy być przeciętni, szarzy, niewidzialni i broń boże nie wychodzić przed szereg. Mamy cierpieć. Skupiać się na dziecku. Wszak, dążenie do szczęścia jest egoistyczne.
Jesteśmy wobec siebie krytyczni, dążymy do bliżej nieokreślonego ideału. Mamy zapędy do perfekcjonizmu, jakbyśmy chcieli naszym dzieciom zrekompensować wszystkie przeciwności losu, wszystkie trudności. Patrzymy na siebie przez szkło powiększające, ale (o dziwo!) powiększa ono tylko nasze błędy, potknięcia i niedociągnięcia, bo sukcesów, zaangażowania i ogromu codziennej pracy już nie dostrzegamy.
Ile razy mówiliśmy sobie „jeszcze tylko, to i tamto, a wtedy…” lub jeszcze inaczej: „gdyby nie to i tamto, to…”. Przecież nikt inny tego za nas nie zrobi, a przynajmniej nie tak, jak my. Nie możemy prosić o pomoc, narzucać się. Trzeba znosić z godnością to, co zaserwowało nam życie.
Szukamy akceptacji na zewnątrz, w oczach innych, bo sami, często nie potrafimy jej sobie dać. Oceniamy się przez pryzmat tego, jak jesteśmy odbierani. „Co ludzie powiedzą?”– nie zliczę ile razy słyszałam tę magiczną wątpliwość z ust rodziców OzN. Tak, jakby zdanie innych było ważniejsze niż nasze własne.
Kiedy nauczymy się konkretnego postępowania, powstaje błędne koło. Schemat, który nieustannie odtwarzamy, co być może daje nam chwilową ulgę. Być może. Ale na dłuższą metę, jedynie pogłębia problem. Jak pisze Michaela Muthig w książce „Jak nie podcinać sobie skrzydeł. O przełamywaniu wewnętrznych oporów i niemarnowaniu własnego potencjału”- „Akty sabotażu często umykają naszej uwadze, ponieważ porażkę oceniamy jako efekt splotu nieszczęśliwych okoliczności i nie uwzględniamy wpływu, jaki sami wywieramy na wydarzenia”.
W dodatku bardzo sprytnie usprawiedliwiamy te zachowania. Znajdujemy milion wymówek, żeby coś zrobić lub czegoś nie zrobić.
Jaką rolę odgrywamy w swoim własnym życiu?
Co by się stało, gdybyśmy wprowadzili jakieś zmiany?
Co wtedy stałoby się możliwe?
Kochani rodzice OzN, ostatnie pytanie. Całkiem serio.
Jakie będą konsekwencje tego, że nam się udało?
Podzielcie się w komentarzach tym, co stanie się wtedy możliwe. Ja zacznę:
Jeden komentarz
admin
Konsekwencją tego, że mi się udało jest spełnianie marzeń i odwaga w tym procesie. Działanie, pomimo strachu i innych przeciwności losu. Śmiałe patrzenie w przyszłość i projektowanie jej w zgodzie ze sobą. Wyrozumiałość dla siebie i kierowanie się tym, co dla mnie ważne. Akceptacja tego, że życie jest pojemne i jest w nim miejsce na radość i ból. Gdyby udało mi się coś zmienić nie popadałabym w skrajności, umiałabym znaleźć złoty środek i w nim trwać. I wiecie co jeszcze? Odpoczywać! Dawać sobie prawo do nicnierobienia. Właśnie tak! A Wy?