Jak być dobrymi rodzicami?

Kiedy zostajemy rodzicami, zazwyczaj mamy wizję tego, jak będzie wyglądało nasze rodzicielstwo. Często wizja ta przyświeca nam zanim jeszcze nasze dzieci przyjdą na świat. W swoich wyobrażeniach widzimy je jako urocze, ciekawe świata istoty. Wierzymy w ich świetlaną przyszłość i to, że będziemy w stanie pomóc im do niej dojść. Chcemy jak najlepiej sprawdzić się w swojej roli, choć nie do końca wiemy czego możemy się po niej spodziewać i jak odnajdziemy się w jej pełnieniu. Chcemy być “dobrymi” rodzicami, i chociaż dopiero się nimi stajemy, inni już powiedzieli nam co to właściwie oznacza. 

Nikt z nas nie spodziewa się jednak tego, że jego rodzicielstwo będzie inne, niestandardowe. Że wszystkie wizje, które mieliśmy nie będą miały nic wspólnego z tym, jak będzie wyglądało nasze życie. I, mimo tego, że rzeczywistość znacznie odbiega od naszych wyobrażeń, nie zmienia się jedno- definicja dobrego rodzica. Wciąż bowiem wybrzmiewają w niej te same wartości: bezgraniczna i bezwarunkowa miłość, poświęcenie, troska, akceptacja, cierpliwość, wsparcie. I, choć wartości są te same, to ich realizacja przychodzi nam często z większym trudem niż zakładaliśmy, choć bardzo się staramy. Czasem ponad siły. Czasem czując ogromną presję.

Istnieje bowiem społeczne przekonanie, mówiące o tym, że rodzic zawsze wie, co jest najlepsze dla jego dziecka. Że zna odpowiedź na każde pytanie. Że umie zachować się w każdej sytuacji. Że zawsze staje na wysokości zadania. Problem w tym, że w rodzicielstwie, zwłaszcza dziecka z niepełnosprawnością, czasem wybory te są nieoczywiste, a czasem nie ma ich wcale. Wielokrotnie bowiem mierzymy się z sytuacjami bez wyjścia lub takimi, które wymuszają na nas wybór mniejszego zła. Zewsząd osaczają nas kolejne zalecenia i wskazówki terapeutyczne, nowe doniesienia naukowe, eksperymentalne terapie, inni rodzice, którzy coś robią, a my nie (więc może warto?), oferty turnusów i sprzętów, na które sami musimy zebrać środki.

Często otaczamy się także szczęśliwymi, pozbawionymi trudności rodzinami, w których dzieci nie sprawiają problemów wychowawczych, rozwijają prawidłowo, w wysprzątanych, ładnych domach. Tak nam się wydaje. Taki obraz widzimy w mediach społecznościowych. Takie pozory stwarzają wszyscy wokół. A u nas? Wiecznie pogłębiający się rozdźwięk pomiędzy wyobrażeniami a rzeczywistością, pomiędzy planami i marzeniami, a tym, jak faktycznie wygląda nasze życie. Czujemy się niekompetentni, niewystarczający, winni. 

Nie tylko społeczeństwo oczekuje od nas wiele. Sami sobie też stawiamy wysokie wymagania. Wierzymy, że mamy instynkt, że znamy swoje dzieci, że mamy z nimi szczególną więź i rodzicielską intuicję. Wiemy, że wiele zależy od nas. Że nasze dzieci wymagają szczególnego wsparcia. Liczymy więc, że będziemy w stanie im go dać. Zapewnić wszystko, co najlepsze, a czasem jeszcze więcej. Staramy się sprostać oczekiwaniom, które z założenia są niemożliwe do realizacji. A już na pewno nie wyłącznie przez nas, bo to robota dla wielu par rąk. 

I, choć doskonale to wiemy, mimo to podejmujemy ten trud. Nie dajemy sobie prawa do odpuszczenia, do pomyłek, do niewiedzy. Nie dajemy, bo zbyt wiele zależy od nas. Próbujemy kontrolować wszystko. Kosztem siebie. Chcemy wszystko przewidzieć, wszystko zaplanować. Mamy wobec siebie wysokie oczekiwania, którym uparcie staramy się sprostać, zapraszając do tego także nasze dzieci, by wspólnie grać w grę o najwyższą stawkę. By stawać na wysokości zadania. By się nie poddawać. By walczyć (czy tylko ja nienawidzę tego słowa?). 

Każde odstępstwo od planu, każdy “gorszy dzień” odbieramy jako dowód rodzicielskiej niekompetencji. W naszych oczach często nie jesteśmy wystarczająco cierpliwi, zorganizowani, zardni. Wciąż patrząc w przyszłość, nie dostrzegamy sukcesów, nie doceniamy wysiłku i własnego udziału w tworzeniu wszystkiego, co wokół. Porównujemy się z innymi. Przyglądamy własnym niedociągnięciom, wciąż dostrzegając coś, co moglibyśmy poprawić, udoskonalić, zmienić. 

Wszystko to prowadzi nas do rozczarowania, zawodu, niespełnienia. Zaczynamy składać się z samych frustracji, niedosytu, narzekań, wiecznego niezadowolenia. Zaczynamy się wypalać, bo któż byłby w stanie nieustannie stawać na rzęsach i działać w ogromnej presji i bez wytchnienia? Odpowiadam: nikt. I jednocześnie apeluję: 

Drodzy Rodzice! 

Odpieprzmy się czasem od siebie. Obniżmy poprzeczkę, zmniejszmy tempo, zglośmy nieprzygotowanie, kiedy brakuje nam już sił. Praktykujmy rodzicielstwo nieidealne, ale wystarczająco dobre, w którym nie obowiązuje zasada 100% albo nic. 75 też jest okej! Urealnijmy swoje oczekiwania. Spójrzmy na siebie łaskawym okiem, z łagodnością, z czułością, z troską. Pozwólmy sobie na słabość i szukajmy wsparcia. Nie odżywiajmy się poczuciem winy i wyrzutami sumienia. Są bardzo ciężkostrawne i takim czynią też nasze życie. Zadbajmy o swoje potrzeby i granice. Myślmy o sobie dobrze i mówmy dobrze o innych, żeby wzajemnie się nie nakręcać, nie wywierać presji, nie stwarzać nieracjonalnych oczekiwań. Bądźmy dla siebie dobrzy. Pliska! 

#wypaleniemaznaczenie

Pobierz ebook o wypaleniu!

Udostępnij ten post:
Facebook
WhatsApp

Zobacz również

Drogi Tato…

Drogi Tato Dziecka z Niepełnosprawnością,  czasem życie stawia przed nami trudne wyzwania- takie, których nikt się nie spodziewał, i do

> Czytaj więcej

Odkrycia maja

W maju czytałam książki o macierzyństwie, a raczej jego nietypowym przebiegu. O kobietach opuszczających swoje dzieci. O różnicy w społecznym

> Czytaj więcej