Dziś przez pół dnia nie miałam wody. Na słupie ogłoszeniowym zawisł radosny komunikat informujący o jej braku. Tak, żeby można było się przygotować, zabezpieczyć, zaopatrzyć. Nie pytajcie, czy to zrobiłam, czy w panice rano, przed pracą jechałam do sklepu po 5 litrowe baniaki. Po prostu nie pytajcie! Czasem się zastanawiam ile życia bym zyskała, gdybym nie poświęcała czasu na gaszenie pożarów i minimalizowanie skutków mojego roztrzepania. Ciężko jednak gasi się pożary bez wody, więc sami rozumiecie…
Okazuje się, że woda jest jednak bardzo potrzebna, a już najbardziej wtedy, kiedy jej zabraknie. Nagle okazuje się, że nie umyjemy rąk, nie zrobimy sobie kawy, jajka nie ugotujemy i dwa razy się zastanowimy, czy na pewno chcemy skorzystać z toalety. Nagle zmienia się cała nasza poranna rutyna. Wszystko zajmuje więcej czasu, którego wtedy i tak jest jak na lekarstwo. Wszystko przez brak wody, której obecności na co dzień nawet nie dostrzegamy. Odruchowo odkręcamy kran, zalewamy herbatę, naciskamy spłuczkę. Tak, jakby było to czymś oczywistym, co dopiero w obliczu braku staje się luksusem.
Jak wielu rzeczy w życiu nie doceniamy? Jak wiele z nich bierzemy za pewnik? Za coś dane nam raz na zawsze? Kiedy ostatnio czuliśmy wdzięczność za to, co jest? Nawet jeśli nie jest to doskonałe, idealne i jak z obrazka?
Tak często skupiamy się na przeszłości, upatrując w niej przyczyn pewnych stanów lub porównując ją z tym, co jest. Czasem na korzyść, czasem nie. Nie potrafimy sobie wybaczyć określonych zachowań, popełnionych błędów. Nie tylko sobie, także innym. Utykamu w tym, co było. Rozpamiętujemy. Tkwimy w “dawnym”. Stoimy w miejscu. Pielęgnujemy własny żal. Albo myślimy o przyszłości. Planujemy. Tworzymy wizje. Wyznaczamy cele, które mają nas uszczęśliwić. Punkty, po osiągnięciu których nasze życie zmieni się na lepsze. To obecne wciąż bowiem traktujemy jak niedokończony projekt, nad którym trzeba pracować, zmieniać, ulepszać. Patrzymy na wszystko, co jest nie tak. Skupiamy się na brakach, stratach, niedociągnięciach. Do wielu kwestii podchodzimy warunkowo. Akceptujemy warunkowo. Zakładamy, że “jeśli coś, to coś”. Problem polega na tym, że zawsze jest jakieś “coś”.
“Coś”, do czego można się przyczepić, co można sobie wytknąć, co ktoś ma, a my nie, coś czego można zazdrościć, co mogłoby być lepiej. Nawet, jeśli “coś” osiągamy, to wyrzucamy sobie, że można to było zrobić szybciej, lepiej, sprawniej. Tak często nie potrafimy siebie docenić, poklepać po ramieniu, powiedzieć, “dobra robota”. Porównujemy się w górę, patrzymy na czyjąś scenę i myślimy, że tak wygląda całe życie. Nie dostrzegamy tego, co mamy, gdzie jesteśmy i jaką drogę przeszliśmy, żeby znaleźć się w tym punkcie. A droga ta czasem była trudna, kręta i wyboista, ale ostatecznie to dzięki niej jesteśmy tu, gdzie jesteśmy.
Wielu rodziców i opiekunów osób z niepełnosprawnościami wychodzi z założenia, że “już gorzej być nie może”, że spotkało ich już całe zło tego świata. Kiedy jednak pojawiają się kolejne kryzysy, kiedy widzimy je u innych, okazuje się, że jednak kiedyś było lepiej, tylko wtedy tego nie docenialiśmy. Na co dzień o tym nie myślimy, nie skupiamy się na tym, nie analizujemy, ale każdy z nas, ma w swoim życiu mnóstwo powodów do wdzięczności, zadowolenia z tego, co jest, docenienia własnego wkładu w tworzenie swojej rzeczywistości. Niestety często dzieje się tak, że dostrzegamy to dopiero wtedy, kiedy tego zabrakło. Po fakcie zauważamy, jak było to dla nas cenne i ile znaczyło.
Ciężko przeżyć nawet jeden dzień bez wody.