emocje,  macierzyństwo

Drugie imię każdej mamy…

Drugie imię każdej mamy, to „zmęczenie”. Zapytane o to, jak się czujemy, to pierwsze słowo, które ciśnie nam się na usta.

Oto kilka autentycznych wypowiedzi, zaczerpniętych z moich rozmów na messengerze:

– „nie wyrabiam na zakrętach”,
– „ilość obowiązków mnie przeczołgała”,
– „muszę przeżyć do piątku, trzymaj za mnie kciuki”,
– „zacznę zaraz mieć stany depresyjne”,
– „jestem wykończona emocjonalnie i nie mam siły używać mózgu”,
– „ledwo żyję”,
– „cel: wytrwać do następnego tygodnia”,
– „jestem już wykończona, tylko, że nie mam wyjścia”,
-„jestem zmęczona psychicznie”,
– „nie mam siły”.

To tylko niektóre z nich. „Zmęczenie, zmęczenie, zmęczenie. Nasza kobieca tożsamość. Coś, co nas łączy, niezależnie od tego, kim jesteśmy (…)„.
Nic dziwnego, że tak jest. Od zawsze byłyśmy chwalone za:

-„wspieranie innych, opiekowanie się nimi (…),
ciężką pracę, która nie może być nie-ciężka,
samodzielność, z akcentem na „samo”, jak i na „dzielność”.

Znacie to? Też tak macie? Dzielność jest szczególnie ceniona, kiedy ma się dziecko z wyzwaniami. A „samo” często przychodzi samo, bo mierzenie się z codziennymi wyzwaniami, nierzadko łączy się z jakimś stopniem samotności. Każda z nas ma jakieś obowiązki, to oczywiste, ale czasem ważniejsze od tego, co robimy jest to, JAK to robimy.

-Czy potrafimy nie wywierać na siebie presji?
-Delegować zadania?
-Prosić o pomoc?
-Odpuszczać?
-Regenerować się?
-Widzieć w tym sens?
-Dostrzegać postępy?
-Doceniać swoje działania?

Jak pisze Mauren Murdock w „Pozdróży bohaterki”:
Od kobiet oczekuje się, że będą zajmowały się cudzymi potrzebami. Od dzieciństwa trenowane są, by wychodzić im naprzeciw (…). Ucząc się wychodzić na przeciw potrzebom innych, świadomie lub nieświadomie oczekują, że ich potrzeby również będą przewidywane i spełnione„.

Tymczasem, surprise, surprise! Wcale nie musi tak być! A zwłaszcza, gdy o tych potrzebach nie powiemy wprost, a czasem bardzo ciężko jest to zrobić, ponieważ same ich nie znamy lub zapomniałyśmy o nich w gąszczu codziennych obowiązków. „Żeby mówić o swoich potrzebach, trzeba je zrozumieć, nazwać, odzyskać z nimi kontakt. Nikt w sumie nie uczył nas go mieć. Albo wręcz przeciwnie, byłyśmy tego oduczane”. Dobra wiadomość jest taka, że wciąż możemy odzyskać do nich dostęp. Wciąż możemy zadawać sobie pytania o to, czego pragniemy, czego nam brakuje, czego potrzebujemy, a także jak możemy to sobie dać. Wiem, że to trudne, ale nie niemożliwe.

Kochane Mamy! Tak bardzo chciałabym, abyśmy się doceniały, uznały w swoich własnych oczach, dostrzegały to, że odwalamy kawał dobrej roboty. Chciałabym, abyśmy umiały mówić o swoich potrzebach i zaspokajać je na miarę swoich możliwości, abyśmy się „nażywały„, jak pisze Marta Iwanowska-Polkowska, którą tu cytuje i która zainspirowała mnie do napisania tego posta.

Temat „nażywania się” na pewno zostanie jeszcze przeze mnie poruszony, bo książka o takim tytule przyszła do mnie sama, a to musi być jakiś znak.

Moje Kochane, zmęczone znajome, zasypiające w ubraniach ze swoimi dziećmi i nie mogące spać przez lęki o nie, tak bardzo Was rozumiem i tak bardzo chciałabym, by było inaczej! „Chciałabym z czymś ruszyć, pójść do pracy, zacząć ćwiczyć, ale wiesz, po całym dniu, mam już tylko ochotę leżeć na kanapie”. Nie budujmy swojej wartości na ilości wykonanych zadań. Nie trzeba się urobić po pachy, żeby zasłużyć na odpoczynek i nie zawsze najpierw obowiązki, a potem przyjemności. Piszę to do Was, ale także do siebie, bo sama mam z tym duży problem (jestem tym zadaniowcem z poprzedniego posta).

Życzę nam, żebyśmy zauważyły, że produktywność nie jest najwyższą wartością, a dbanie o siebie to nie egoizm, podobnie jak łagodność i wyrozumiałość nie są słabościami. Życzę, żebyśmy spojrzały na siebie z czułością, nie odkładały na szary koniec działania na własną rzecz. Pomyślcie tylko, czy kiedykolwiek wypełniłyśmy wszystkie obowiązki? No właśnie. Życzę, żebyśmy były nie tylko mistrzyniami tworzenia list do zrobienia, ale także skreślania z nich kolejnych pozycji. Byśmy potrafiły sobie odpuszczać. Bez żalu. Bez poczucia winy. Ostatecznie, co najgorszego może się wtedy stać? Tego nie wiem, ale wiem, co może się stać najlepszego. I wiecie, ja wiem, że to jest BARDZO trudne. Wymaga poświęcenia sobie czasu, uwagi. Wymaga zatrzymania. Szukania tego, co nam służy, co nas buduje, co nas karmi (czasem dosłownie, bo „wiesz, dzieciom gotuję obiad, a sama jem byle co” albo „ciągle robię naleśniki, bo chociaż dzieci zjedzą”). No właśnie- szukania. Czasem same tego nie wiemy, ale SPRAWDZAJMY! Zadawajmy sobie pytania:

-Co to dla mnie znaczy żyć?
-Co lubię?
-Co mnie zachwyca?
-Kiedy czuję się szczęśliwa/spełniona?
-Co mnie do tego zbliża?
-A co oddala?
-Jaką małą rzecz mogę dziś sobie dać?

Słuchajmy odpowiedzi. „Kiedy odwracamy uwagę od naszych potrzeb, to one i tak są„. Niezaspokojone budzą frustrację, nerwowość, rozgoryczenie, które odbija się na nas i na naszych bliskich. Myślicie sobie pewnie, „dobra, Edyta, u mnie się nie da, to za trudne, nie mam wsparcia, mam za dużo na głowie”. Tymczasem, ja mam w sobie głębokie przekonanie, że tu nie chodzi do końca o czas, ani o wsparcie, ale o wewnętrzne uważnienie siebie i swojego życia.

Jak pisze Marta Iwanowska-Polkowska: „…marzy mi się, byśmy uważniły życie. Życie takie, jakie ono jest naprawdę. Od strony kuchni, pokoju dziecięcego, szkolnego korytarza, przychodni pediatrycznej, odddiału szpitalnego czy hospicjum. Czasem nasze #nażyćsię to po prostu obecność w tym życiu i świadome przeżywanie go w pełni. Nic więcej i tylko tyle. To i tak cholernie trudne„. Nadajmy swojemu życiu wartość. Uczmy się tego, bo być może to jedna z najważniejszych kompetencji, których potrzebujemy. Ostatecznie, jak pokazują badania, u kresu życia nikt nie żałuje, że więcej nie pracował, albo nie zawsze miał wysprzątaną łazienkę (dacie wiarę?!) Kto by się spodziewał (?)
Jak tchnąć więcej życia do zwykłej, szarej codzienności?

Jestem fanką małych kroczków, kropel, które drążą skałę. Nie ma jednej drogi. Każda z nas będzie miała na to inny pomysł. Chciałam Wam tylko powiedzieć, że to nie musi być nic spektakularnego. Może kawa w ładnym kubku, który same dla siebie wybrałyśmy? Może pląsanie w rytm muzyki w trakcie gotowania obiadu? Może polne kwiaty w wazonie? A może wstanie trochę wcześniej, by mieć chwilę dla siebie, zanim porwie nas dzień? Nie wiem! Strzelam! Te wszystkie drobne dodatki i małe zmiany są jak „dodanie błyszczącego, kolorowego brokatu do tego, co i tak robisz, musisz zrobić i z czego nie możesz zrezygnować”. Strasznie podoba mi się to porównanie!

Kochane Mamy! Nie gódźmy się na bylejakość, bo jesteśmy wyjątkowe. Wszystkie razem i każda z osobna. Dla mnie jesteście wielką inspiracją. Bardzo doceniam znajomość z każdą z Was i w każdej z Was widzę także odbicie siebie. Świętujcie każdy wyjątkowy dzień. Dokumentujcie takie chwile, żeby do nich wracać w momentach zwątpienia. To właśnie one dodają życiu smaku i brokatu.

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *