Dzień pozytywnego myślenia
Dziś obchodzimy Dzień Pozytywnego Myślenia. Został on ustanowiony przez amerykańską psycholożkę i coacha Kirsten Harrell, zajmującą się badaniem wpływu optymizmu na życie i sukcesy. Temat ten bardzo koresponduje z moim wczorajszym postem oraz zagadnieniem, które omawiałyśmy na ostatnim spotkaniu grupy wsparcia dla mam OzN.
Pozytywne myślenie- co to takiego?
Z czym Wam się kojarzy?
Według słownika języka polskiego myślenie pozytywne to optymistyczne nastawienie do problemów, które trzeba rozwiązać oraz wiara we własne możliwości.
Często słyszymy o nim w kontekście doświadczanych trudności. Mówimy: “myśl pozytywnie!”, czy “bądź dobrej myśli!”, jakby samo myślenie miało stać się remedium na nasze zmartwienia. Powszechna w naszym społeczeństwie dyktatura szczęścia i toksyczna pozytywność często zachęca nas do przesadnego optymizmu, koloryzowania rzeczywistości, odbierania jej prawdziwego kształtu i znaczenia. Może to być jeden z czynników, sprawiających, że pozytywne myślenie źle nam się kojarzy. Paradoksem jest jednak to, że nawet jeśli tak jest, mimo wszystko, często dążymy do osiągnięcia stanu nirvany.
Przesadny wysiłek, który wkładamy w ten proces, generuje często chorobliwy stres i napięcie, sabotując nasze działania. Viktor Frankl, austriacki psychiatra i psychoterapeuta, nazwał to zjawisko “hiperintencją”, dowodząc, że nadmierne skupienie na celu, paradoksalnie uniemożliwia jego osiągniecie. Świetnym przykładem może być tutaj bezsenność i uporczywe próby zaśnięcia, które (jak pewnie każdy z nas wie), często kończą się nerwowym przewracaniem się z boku na bok i obliczaniem tego, ile godzin snu jeszcze przed nami.
Badania przeprowadzone przez Iris Mauss w 2011 roku wykazały, że osoby nadmiernie skoncentrowane na byciu szczęśliwymi często doświadczają mniejszego poczucia szczęścia i większego poziomu stresu. Badaczka nazwała to zjawisko „ironią szczęścia”. Im większa presja na radość, tym większe poczucie winy, kiedy tego stanu nie doświadczamy, a więc im bardziej czujemy, że powinniśmy być szczęśliwi, tym mniej szczęśliwi tak naprawdę jesteśmy. Często za to zaczynamy to szczęście udawać. I tak błędne koło się zamyka.
Współczesny świat próbuje nas przekonać o tym, że możemy wszystko, że sami kreujemy otaczającą nas rzeczywistość, która z wdzięcznością poddaje się naszej woli. Ten wyidealizowany obraz sprawia, że cała odpowiedzialność za wszystko, co nas spotyka, spoczywa wyłącznie na naszych barkach, a jeśli dzieje się coś złego- widocznie za słabo się staraliśmy, kiepsko wizualizowaliśmy, niewystarczająco afirmowaliśmy i to nasza wina, że nie przyciągnęliśmy do siebie wystarczająco dużo szczęścia.
Prawda jest jednak taka, że nie wszystko zależy od pozytywnego myślenia i nie o to w tym wszystkim chodzi. Chociaż optymizm budzi jednoznaczne skojarzenia, nie oznacza on patrzenia na świat wyłącznie przez różowe okulary. Oznacza dostrzeganie wszystkich odcieni otaczającej nas rzeczywistości, ale bez nadmiernej koncentracji na negatywach i wszystkim tym, czego nie możemy zmienić. Każdy z nas cierpi. Na przestrzeni naszego życia doświadczamy wielu nieszczęść, porażek i trudności. Smutek, melancholia, czy tęsknota odgrywają w nim ważną rolę, o czym pisze m.in. Susan Cain w książce “Słodko- gorzko. Dlaczego smutek i tęsknota są nam potrzebne do szczęścia”. Co więcej, pozytywne wydarzenia nie zawsze mają jedynie pozytywne konsekwencje, a negatywne nie przynoszą nam wyłącznie cierpienia. Świat nie jest czarno- biały, choć nasz mózg bardzo chciałby go takim uczynić.
Zarówno pesymiści, jak i optymiści doświadczają trudności. Różnią ich jednak sposoby reagowania na tego rodzaju doświadczenia. Osoby ze skłonnością do widzenia ciemniejszych stron życia, zwykle zakładają, że konsekwencje tych zdarzeń będą trwały wiecznie. Ich sposób patrzenia na świat częściej zamyka się w słowach “zawsze” i “nigdy”. Cechują się skłonnością do tunelowego myślenia oraz upatrują przyczyn porażki w sobie. Optymiści, z kolei, pokłosie trudności traktują jako zjawisko tymczasowe, zakładając, że doświadczane trudności nie będą trwały wiecznie, a jest to jedynie stan występujący “w tym momencie”. Zdarzenia pozytywne częściej oceniają jako wynik swoich działań i umiejętności, podczas gdy pesymiści postrzegają je jako szczęśliwy traf i zrządzenie losu. Optymiści wierzą, że mogą mieć pozytywny wpływ na swoje życie, a to, co robią ma znaczenie. Taki sposób myślenia poszerza zakres uwagi, dzięki czemu mogą dokonać ponownej oceny sytuacji, spojrzeć na nią pod innym kątem, dostrzec szanse, które ze sobą niesie.
Dobra wiadomość jest taka, że optymizmu można się nauczyć. Aby tego dokonać, trzeba zadziałać trochę wbrew ludzkiej naturze, która nadmiernie koncentruje się na zagrożeniach i trudnościach. Nasz mózg nie został stworzony do zapewniania nam szczęścia, tylko dbania o bezpieczeństwo i przetrwanie. Pięknie wyjaśnia to Rick Hanson w książe “Szczęśliwy mózg. Wykorzystaj odkrycia neuropsychologii, by zmienić swoje życie”. Pisze on o mózgu reaktywnym i responsywnym.
Mózg reaktywny to sposób funkcjonowania mózgu, który ewoluował, aby chronić nas przed zagrożeniami. W trybie tym mózg skupia się na wykrywaniu i unikaniu niebezpieczeństw. To tzw. negativity bias (skłonność do negatywności), czyli naturalna tendencja do zwracania większej uwagi na zagrożenia niż na pozytywne aspekty życia. Tryb ten aktywuje układ walki, ucieczki lub zamrożenia, co prowadzi do odczuwania stresu, lęku czy złości.
Mózg responsywny, z kolei, działa, kiedy czujemy się bezpieczni, spokojni i zadowoleni. To tryb skoncentrowany na spokojnym, świadomym i zrównoważonym reagowaniu na bodźce. Będąc w tym stanie, możemy budować zdrowe relacje, rozwijać się i cieszyć życiem.
Hanson pisze, że nasz mózg jest jak ogród. Możemy się po nim przechadzać, obserwując wszystko, co w nim rośnie, ale możemy także wyrywać zauważane chwasty oraz pielęgnować posadzone kwiaty, co jak nie trudno sobie wyobrazić może mieć niebagatelne znaczenie dla rozwoju i wzrostu żyjących tam roślin, co w bezpośredni sposób przekłada się na poprawę naszego funkcjonowania w różnych obszarach życia. Nie od dziś wiadomo bowiem, że mózg kształtuje się w zależności od tego, na czym się koncentruje. Dzięki zjawisku neuroplastyczności, mamy bezpośredni, realny i mierzalny wpływ na tworzenie nowych i wzmacnianie istniejących połączeń neuronalnych i to przez całe nasze życie!
Gra jest zatem warta świeczki. Jak tego jednak dokonać, kiedy tak wiele rzeczy nas przytłacza, a na każdym kroku pojawiają się sytuacje, w których tracimy optymizm i poczucie sensu?
Nie istnieje oczywiście jednoznaczna odpowiedź na to pytanie. Pozwólcie jednak, że przytoczę Wam to, co mają do powiedzenia na ten temat różni autorzy zajmujący się tego rodzaju zagadnieniami.
Mało kto wie, że istnieje pojęcie przeciwstawne neuroplastyczności, czyli tzw. darwinizm neuronalny. Zgodnie z jego założeniami, neurony funkcjonują na zasadzie selekcji naturalnej, zbliżonej do tej, którą obserwujemy w świecie przyrody. Połączenia neuronalne konkurują ze sobą, a te, które są częściej używane, zostają wzmacniane i utrwalane, podczas gdy te mniej aktywne, ulegają osłabieniu lub zanikają. Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują więc, że warto wzmacniać te połączenia, na których nam szczególnie zależy, a więc takie, które prowadzą nas do poczucia radości, satysfakcji, wdzięczności, zachwytu itd.
To co, teraz już tylko good vibes only? Nic bardziej mylnego! Wzmacniając pozytywne doznania i wypierając trudności, doprowadzamy bowiem do wykształcenia przesadnej nadziei na to, że nic złego nas w życiu nie spotka, pozbawiając się jednocześnie jakiegokolwiek przygotowania na tego typu sytuacje. Dopuszczanie do siebie trudnych emocji, nie oznacza jeszcze nadmiernej koncentracji na doznawanych krzywdach. Oznacza jedynie stanięcie w prawdzie, objęcie uwagą dwóch stron medalu, przy jednoczesnym założeniu, że nawet w kryzysowych momentach, dzieją się także dobre rzeczy wokół nas.
Koncentracja na pozytywach w obliczu doświadczanych trudności jest niewątpliwie zadaniem niełatwym. Wymaga od nas zatrzymania. Uważności. Warto rozpocząć tego typu praktyki w momentach, kiedy czujemy się dobrze i stabilnie. “Ćwicząc” w optymalnych warunkach, łatwiej nam będzie przenieść nowe umiejętności na trudniejsze sytuacje, uspokajać nasz układ nerwowy, dokonać ponownej oceny napotkanych przeciwności, zobaczyć je w lepszym świetle.
Skupienie na pozytywach to jedno, warto jednak także powstrzymać się od rozpamiętywania tego, co złe. Często mamy skłonność do sytuowania siebie w roli ofiary, podkreślania wszystkiego, co nam się w życiu przydarzyło, usprawiedliwiania tym każdej naszej reakcji lub jej braku. Nigdy jednak nie jest tak, że trudności trwają wiecznie. Podobnie, jak radość, smutek również ma swoją datę ważności, a my często sztucznie podtrzymujemy go przy życiu, reanimujemy, bojąc się wziąć odpowiedzialność za jego dalszy bieg.
Nie zrozumcie mnie źle, nie chodzi o to, żeby nigdy nie cierpieć, zgrywać pozory siłaczy i siłaczek, przyklejać do twarzy sztuczny uśmiech każdego dnia. Jak cierpimy, to cierpimy. Koniec. Kropka. Zawsze jednak znajdzie się choć ten jeden powód do wdzięczności i jeden promyk nadziei, który po jakimś czasie wyciągnie nas na powierzchnię, poszerzy perspektywę. Głęboko w to wierzę i mam na to solidne dowody!
W chwilach zwątpienia, pomyślcie o tym, co w Waszym życiu idzie dobrze, co układa się po Waszej myśli. Zajmijcie się jedną sprawą naraz. Pomyślcie o tych obszarach życia, które są stabilne. Trudna sytuacja nie musi wpływać na wszystkie aspekty jego aspekty, nie musi determinować jego całości. Kiedy wydarza się to, co dobre- doceńcie to, podziękujcie sobie samym za Wasz wkład, za zaangażowanie, za włożony wysiłek.
Delektujcie się tą chwilą! Nie ma to nic wspólnego z fałszywym optymizmem.