Wypalone
W najnowszym numerze miesięcznika „Sens- psychologia dla Ciebie”, poruszony został bardzo istotny temat wypalenia macierzyńskiego. Artykuł stanowi fragment książki „Zaopiekowana mama. Jak odnaleźć się w macierzyństwie”, autorstwa Aleksandry Sileńskiej.
Kwestia wyczerpania obowiązkami związanymi z opieką i wychowaniem dziecka, zniechęcenie i cała paleta trudnych emocji odczuwanych w stosunku do własnego położenia, siebie samej oraz potomstwa, wciąż pozostaje w naszym kraju tematem tabu. Wolimy postrzegać macierzyństwo jako pasmo sukcesów, wzruszeń i codziennych, małych radości, gdzie króluje duma, bezinteresowna miłość i spełnienie. Wyidealizowany archetyp matki sprawia, że ciężko jest nam mówić o drugiej stronie medalu, która nie jest już tak kolorowa i błyszcząca, zwłaszcza, kiedy dziecko wymaga od nas większej troski i uwagi, ze względu na swoje szczególne potrzeby. Tutaj pozwolę sobie zacytować siebie (nieco narcystycznie, ale już o tym pisałam na blogu Jasia):
“Narodziny dziecka są olbrzymią zmianą. Coś witamy, ale też coś żegnamy. Zmieniamy tożsamość, uczymy się nowej roli. Wiecie, że w Niemczech, kobiety rodzące dzieci, dostają plik ulotek z poradami i instrukcjami co zrobić, kiedy ta nowa rola je przerasta, kiedy dziecko godzinami płacze lub nie śpi przez długi czas? Wygląda to jak instrukcja bezpieczeństwa:
1. Połóż dziecko na podłodze w bezpiecznym miejscu.
2. Wyjdź do drugiego pokoju.
3. Zrób to i to…
I oczywiście ktoś mógłby się oburzyć, że jak to? Przecież jesteś rodzicem! Powinieneś dźwigać takie sytuacje! Biedne dziecko! A gdyby tak popatrzeć na to inaczej? Gdyby potraktować to jak wybór mniejszego zła? Pozbawianie siebie tego wyboru, wentylu bezpieczeństwa w kryzysowych sytuacjach, prowadzi na dłuższą metę do wypalenia rodzicielskiego lub nadużyć w stosunku do własnych dzieci. Nie ma innej możliwości. (…).
(…) rodzice dzieci z niepełnosprawnościami często tego wentylu są pozbawieni, a ich rodzicielstwo jest niezwykle wymagające i często okupione wielkimi stratami i dużym poświęceniem. Nie jest łatwo im znaleźć kogoś, kto odciąży ich w opiece nad dzieckiem. Nie jest łatwo im znaleźć czas dla siebie, zatroszczyć się o swoje potrzeby. W ogóle je dostrzec! Znam wiele mam, które nie mają możliwości samodzielnego wyjścia z domu. Przez lata. Do końca zeszłego roku nie mogły także podjąć żadnej pracy zarobkowej, pobierając świadczenie pielęgnacyjne z tytułu opieki nad dzieckiem lub innym członkiem rodziny, niezdolnym do samodzielnej egzystencji. Ich życie bardzo szybko również w taką egzystencję się zmienia. Bez pracy, bez kontaktów społecznych, bez wsparcia, w poczuciu niezrozumienia, izolacji i samotności. Znikają. Z dnia na dzień. Tylko dlatego, że opiekują się tymi, których kochają. To normalna sprawa, prawda?”
Nie ma we mnie na to zgody.
Większość znanych mi mam, choć codziennie staje na rzęsach, nieustannie zadaje sobie pytanie o to, czy to wystarczająco, umniejszając jednocześnie swojemu zmęczeniu, które dodatkowo bagatelizowane jest przez otoczenie, przez co nie otrzymują one odpowiedniej pomocy i wsparcia. Sileńska zadaje retoryczne pytanie o to, “jak często powtarzasz sobie i swoim bliskim, że jesteś zmęczona, i nie niesie to za sobą żadnego konkretnego działania? Ile razy ty lub ktoś z twojego towarzystwa obracał ten temat w żart albo kwitował zamykającym usta ciągiem zdań w stylu: <<W tym okresie tak jest. To minie. Jeszcze za tym zatęsknisz>>”.
Wiele mam dzieci z niepełnosprawnościami nie może pocieszyć się nawet taką perspektywą. Nie wszystko mija. Nie zawsze jest lepiej. Nie do wszystkiego człowiek się przyzwyczaja. Dodałabym do tego jeszcze porównywanie, które same sobie fundujemy, i które daje nam w prezencie otoczenie. Porównywanie do koleżanki, siostry, sąsiadki, kuzynki, a także do kobiet z przeszłości, które miały więcej zmartwień, więcej dzieci i gorsze warunki, a jakoś sobie radziły. “Jakoś”.
Czy pytane o to, jak się mamy chcemy udzielać takiej właśnie odpowiedzi? “Jakoś”, “jako tako”, “byle jak”, “od biedy”, “w miarę”, “znośnie”? O ile w ogóle zdobędziemy się na taką szczerość.
Według autorki, jednym ze sposobów wyjścia z tej sytuacji jest zwrócenie się ku sobie, poświęcenie uwagi swoim potrzebom, troska o ich zaspokajanie, na równi z tą, którą codziennie wkładamy w zaspokojenie potrzeb własnych dzieci. Silińska pisze, że najprostszym i najtrudniejszym pytaniem, które możemy sobie zadawać jest pytanie “czego teraz potrzebujesz?”, zatrzymujące na chwilę bieg wydarzeń, nieoczekiwanym zwrotem akcji. To przejście z zewnątrz do wewnątrz, a tam, Moi Drodzy, czai się skarbnica rozwiązań i odpowiedzi, tylko czy chcemy je usłyszeć? A jeśli nawet słyszymy, pozostaje jeszcze pytanie “co dalej?”
“To moment wyboru- czy podążasz za tym, co woła o twoją uwagę i jest niezbędne, żeby dodać sił, czy odwrócisz się od siebie, odłożysz potrzeby na później, mówiąc do siebie: <<Przecież nie mogę sobie na to pozwolić, bo mąż, dzieci, praca, pies, dom, co inni powiedzą…>>.
Moment wyboru.
Z tym Was zostawiam, ale nie do końca. Na pewno będę rozwijać ten temat w kolejnych postach. Będzie o potrzebach i o tym, jak możemy sobie pomóc. Bo możemy. Dla mnie pocieszająca jest sama perspektywa posiadania wpływu. Na pewne rzeczy, bardziej, na inne mniej, ale sam fakt, że mogę zrobić coś, cokolwiek, żeby moje życie nie wyglądało “jakoś”, a było odzwierciedleniem tego, w co wierzę i wartości, które są dla mnie ważne.