moje projekty,  wiedza

Terapia skoncentrowana na rozwiązaniach, cz. III

Z ogromną radością mogę podzielić się z Wami dobrą nowiną- ukończyłam podstawowy poziom szkolenia z zakresu Terapii Skoncentrowanej na Rozwiązaniach (TSR), o której już Wam tutaj kiedyś wspominałam. Jestem niesamowicie szczęśliwa, że poszłam za głosem serca i zdecydowałam się zapisać na ten kurs. Metoda ta niewiarygodnie rezonuje z tym, jak chciałabym postrzegać świat, choć nie zawsze mi się to udaje. Jest to określona filozofia rozumienia i traktowania drugiego człowieka, którą można zastosować nie tylko w relacjach terapeutycznych, ale także (a może przede wszystkim) w codziennym życiu.

Gdybym miała porównać TSR i standardowe podejście terapeutyczne, przychodzi mi do głowy analogia puzzli. W tradycyjnej terapii staramy się ułożyć obrazek, przedstawiający nasze życie, szukamy różnych elementów, aby umieścić je we właściwych miejscach układanki. Terapia Skoncentrowana na Rozwiązaniach, przypomina raczej, cieszące się coraz większą popularnością puzzle Wasgij Mistery, w których nie układa się obrazka, znajdującego się na pudełku, ale to, co wydarzy się później, jak rozwinie się dana sytuacja.

TSR opiera się na trzech głównych założeniach, wokół których zbudowana jest cała koncepcja i sposób wdrażania jej w życie:

Jeśli coś działa, rób tego więcej.
Jeśli coś nie działa, rób coś innego.
Jeśli się nie popsuło, nie naprawiaj.

Proste, prawda? A jednocześnie czasem tak skomplikowane…

Bardzo podoba mi się ten pragmatyzm, założenie, że małe kroki prowadzą do wielkich zmian oraz to, że każdy z nas jest największym ekspertem od własnego życia, nawet jeśli czasem trudno nam ową samoświadomość wykorzystać. Wszystko jest w nas, czasem tylko potrzeba kogoś z zewnątrz, kto pomoże nam odkryć nasze zasoby. O własnych problemach i trudnościach, często bowiem wiemy wszystko. Jesteśmy specjalistami od własnych wad i niedociągnięć, tak rzadko jednak dostrzegamy swój potencjał, drogę, którą przeszliśmy, żeby znaleźć się w miejscu, w którym aktualnie jesteśmy. A przecież ta droga czegoś od nas wymagała. Każdy z nas jest w pewien sposób ocaleńcem. Wszyscy przetrwaliśmy. A czasem przetrwaliśmy naprawdę wiele.

Jednak, czy wierzymy w swoją wartość?

TSR właśnie ową wartość wydobywa i rozszerza, uważniając nasz potencjał, nadając znaczenie zasobom, które mogą służyć nam w dążeniu do takiego życia, jakie chcielibyśmy wieść. Metoda ta stroni od uogólnień, którym bardzo lubimy się poddawać. Nie ma tutaj “zawsze” i “nigdy”. Szukamy wyjątków i tego, co możemy zrobić, żeby nasza sytuacja uległa poprawie, choć w niewielkim stopniu.

Przypomina mi to trochę, zaproponowaną przez Marcina Matycha, “grę o trochę lepsze życie”, akcentującą znaczenie małych kroków i proaktywnego działania, skoncentrowanego na teraźniejszości i obecnych możliwościach. Na owym mitycznym “tu i teraz”. Cóż bowiem z tego, co było “tam” i “wtedy”? Dzięki takim działaniom, mamy szansę na budowanie poczucia własnej sprawczości, które w rzeczywisty sposób może sprzyjać nam w realizacji zamierzonych celów, o ile jesteśmy świadomi ich istnienia.

Zdarza się bowiem tak, że sami nie wiemy dokąd zmierzamy. Realizujemy określone zadania, podejmujemy przypadkowe lub rutynowe działania, z przyzwyczajenia lub dlatego, że tak wypada. Czy jednak są one dla nas ważne? Czy są czymś, czego faktycznie chcemy? A może chcemy zmian? Jeśli tak, to jakich? Co wniosą one w nasze życie? Czyli bardzo ważne w TSRze pytanie: “po co?”, a dopiero później: “jak?”, umożliwiające wejście na drogę do preferowanej przyszłości. Wcale nie takie łatwe, prawda? Wymaga wiele samoświadomości i refleksji.

Za mną 70 intensywnych godzin, które wypełniała nie tylko wiedza teoretyczna, zmierzająca do przedstawienia założeń metody, ale także mnóstwo ćwiczeń, dzięki którym miałam wiele okazji do rozmowy z pozostałymi uczestnikami szkolenia. Część z tych rozmów zostanie na długo w moim sercu i pamięci, ponieważ pierwszy raz ktoś zadał mi określone pytania lub swoją wypowiedzią zmienił moją perspektywę na świat, otworzył jakąś kolejną drogę do innego sposobu myślenia.

Jestem niesamowicie wdzięczna, że mogłam być częścią tego doświadczenia, choć wahałam się milion razy i wydałam na to ostatnie pieniądze. Wszystko jednak sprowadza się do dwóch słów, które brzmią mi w głowię, jako podsumowanie tych kilku intensywnych dni: WARTO BYŁO. Tak bardzo, że sama się tego nie spodziewałam.

2 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *