Alicja w Krainie Czarów

Poznanie diagnozy dziecka jest jak spadanie w wielką, czarną otchłań. Niczym Alicja w Krainie Czarów, lądujesz w dziwnym miejscu, pełnym zamkniętych drzwi. Miała być magia. Miał być czar. A tymczasem znalazłaś się w świecie, w którym niczego nie rozumiesz, nie ma żadnej przewidywalności i nic nie jest takie, jakim się wydaje. Masz wrażenie, że jesteś sama, że nikt nigdy tu nie trafił, że to bezludna wyspa, zasiedlana wyłącznie przez ciebie. Jest cicho i ciemno. Nie widać światełka w tunelu. Po jakimś czasie, spotykasz tu jednak innych ludzi, o których istnieniu nie miałaś pojęcia. Nie miałaś, albo nie chciałaś mieć, bo do tej pory omijałaś ich szerokim łukiem, patrząc ukradkiem pełnym skrępowania wzrokiem. Oni też wcale nie chcieli tu być. Nie chcieli uczestniczyć w tym absurdalnym podwieczorku, gdzie czas stoi w miejscu, a rozmowy nie mają najmniejszego sensu. Nie mają, bo jak mogłyby mieć? Przecież nie taki był scenariusz, przecież były zupełnie inne plany. A mimo to, wszyscy siedzicie tu z Kapelusznikiem i Marcowym Zającem, grając w przedstawieniu, do którego scenariusza nie znacie. W przedstawieniu, które wydaje się jedną wielką improwizacją. Różnica pomiędzy wami, a tytułową Alicją jest jednak taka, że (nawet wtedy, gdy napięcie sięgnie zenitu) wy się nie obudzicie. To wszystko nie okaże się snem. Nikt Was nie uszczypnie, nie pogładzi po policzku, nie powie “to pomyłka, zapraszamy do innej symulacji”. Odtąd dzień po dniu, będziecie przekonywać samych siebie, że tak właśnie teraz wygląda wasze życie. Choć nikt was nie zapytał o zdanie.

Część z was będzie próbowała się wydostać, zaprzeczać, polemizować z faktami. Znajdą się tacy, których informacja ta przybije do ziemi i wiele swoich dni spędzą w pozycji horyzontalnej, niezdolni do wykonania ruchu, w którąkolwiek stronę. A inni ruszą z kopyta, ratując co się da, a czasem także to, czego uratować nie sposób. Niezależnie jednak od przyjętej strategii, dla każdego z was, będzie to sytuacja trudna. Trudna na swój szczególny, zależny od wielu czynników, sposób. Pojawią się nowe obowiązki, nowe zadania, piętrzące się listy małych i wielkich spraw, które trzeba załatwić “na już”. Wraz z nimi przyjdą oczekiwania. Wasze i wszystkich ludzi dookoła. Milczące założenie, że ze wszystkim dacie sobie radę, bo to przecież wasze dziecko i chcecie dla niego jak najlepiej. Coraz rzadziej ktoś będzie pytał o was. Wśród pełnych zatroskania głosów, chcących dowiedzieć się co słychać, większość koncentrować się będzie na dziecku. Podobnie zresztą, jak wy, więc być może nawet tego nie zauważycie, pochłonięci próbami odnalezienia się w krainie, do której wpadliście, biegnąc za swoimi marzeniami. Jak tysiące po was i tysiące przed wami. 

Biały królik nie zaprowadził was jednak tam, gdzie chcieliście. Nie dostaliście tego, co zakładaliście. W zamian za to, przyszło to, co najmniej spodziewane, nieoswojone, co dotąd niepoznane. Dziki ląd. Podróż po nowych miejscach zawsze wiąże się z jakimś stresem, z jakąś ostrożnością, z poczuciem bycia intruzem, przybyszem, obcym. Z czasem jednak, kiedy uda się zbadać grunt, odnaleźć własne ścieżki, oswoić teren, okazuje się, że przestrzeń, w której się znaleźliście stwarza nowe możliwości. Możliwości, które zawsze tam były, ale walcząc o przetrwanie, ciężko było je dostrzec. To właśnie tutaj, obok stresu i trudów, mogą dziać się także codzienne cuda, małe zwycięstwa i przyziemne radości. To właśnie tutaj, obok wylanych łez, lęku i trosk o przyszłość, nieśmiało i cichutko może rodzić się także nadzieja i sens. Sens, którego do tej pory nie było, i który nawet ciężko było sobie wyobrazić. To obszar na styku różnych krajobrazów, gdzie huragany i powodzie, co jakiś czas obmywają stały ląd, a po burzy, zamiast ciszy, czasem przychodzi kolejna, silniejsza i bardziej dotkliwa w skutkach. Kiedy jednak pojawi się flauta i (nawet chwilowy) spokój, jest on szczególnie cenny i rodzi wdzięczność. Wdzięczność za normalność, która w innych warunkach, mogłaby zostać niezauważona. Nagle okazuję się, że można się cieszyć z małych rzeczy. Że lista z nagłówkiem “będę szczęśliwy, jeśli…” staje się coraz krótsza i obejmuje większość przyziemnych spraw. Rzeczy, które kiedyś były ważne, przestają mieć znaczenie, bo w swej podróży dotarliśmy do tego magicznego punktu, zaznaczonego na mapie czerwonym x-em. Punktu, gdzie mieści się prawdziwy skarb i wszystko to, co tak naprawdę się w życiu liczy. 

Okazuje się, że żyjemy we własnej Krainie Czarów.

Udostępnij ten post:
Facebook
WhatsApp

Zobacz również