Czy zastanawialiście się kiedyś nad alternatywnymi scenariuszami na własne życie? Czy myśleliście o tym, jak chcielibyście, żeby potoczyła się Wasza historia, gdybyście mieli wybór? Gdybyście mogli zadecydować o tym, co Was spotka, kim będziecie, jak spędzicie swój czas na ziemi? Czy słyszeliście o czymś takim, jak sensucht?

Nie wiem, czy oglądaliście film Mr. Nobody. Eksploruje on temat wyborów życiowych i ich konsekwencji. Główny bohater, jedyny śmiertelny człowiek na świecie, opowiada historię swojego życia i punktów zwrotnych, które miały w nim miejsce, snując jednocześnie wizję tego, jak potoczyłoby się ono, gdyby w kluczowych momentach zachował się inaczej. Przez cały film przewija się motyw teorii wieloświatów oraz idei, że każda podjęta decyzja prowadzi do innej rzeczywistości. 

Choć oglądałam go bardzo dawno temu, pamiętam, jakie zrobił na mnie wrażenie. Uświadomił, że nigdy nie wiemy, gdzie zaprowadzą nas nasze wybory, ani jaki wpływ na dalsze losy, mają (nawet pozornie błahe) decyzje, które podejmujemy. 

W języku niemieckim istnieje takie pojęcie, jak “sensucht”. Oznacza ono tęsknotę za wizją życia, która nigdy nie będzie naszym udziałem, za niezrealizowanymi planami i marzeniami. W słowie tym zawierają się nasze myśli i uczucia dotyczące tych aspektów życia, które w naszym mniemaniu są niedoskonałe, niepełne, nie takie, jakbyśmy chcieli, w połączeniu z wizją tego, jak wyglądałaby rzeczywistość idealna, zaprojektowana w oparciu o nasze najskrytsze pragnienia. Jest więc połączeniem żalu i marzeń. Fascynuje mnie, że jedno słowo może być tak pojemne, zawierać w sobie tyle treści. Określa stan, który wymyka się definicji, a który większość z nas, choć w różnym stopniu, okresowo odczuwa i nosi ze sobą w najskrytszych zakamarkach serca. 

Żaden rodzic dziecka z niepełnosprawnością nie wybrał sobie tej roli. Nikt nas nie pytał, czy chcemy ją pełnić, nie przechodziliśmy testów sprawnościowych, żeby zobaczyć, czy w ogóle się nadajemy, nie dostaliśmy czasu do namysłu, jak w przypadku innych życiowych decyzji o dużym znaczeniu. Nie zostaliśmy poinformowani o tym, z czym się wiąże i o skutkach ubocznych, które może ze sobą nieść. Nagle zostaliśmy wrzuceni w inny świat. Z innymi problemami, innym językiem, innym klimatem. Bez wskazówek. Bez instrukcji. A przecież mieliśmy wcześniej inny plan. Inną wizję. Inną perspektywę. Wcale nie chcieliśmy się uczyć jak przystosować rzeczywistość do potrzeb naszych dzieci i dowiadywać, że świat nie jest gotowy na ich przyjęcie. Wcale nie chcieliśmy się uczyć wypełniania wniosków, składania podań i wszystkich egzotycznie brzmiących terminów medycznych. Nie chcieliśmy zastanawiać się co się stanie z naszymi dziećmi, kiedy nas zabraknie, albo co się stanie z nami, kiedy one odejdą. Przedwcześnie i niesprawiedliwie. Chcieliśmy widzieć ich świetlaną przyszłość i gromadzić na nią środki. W banku, a nie na subkoncie w fundacji. Marzyliśmy o wspólnych podróżach w najpiękniejsze miejsca na świecie, nie do placówek terapeutycznych i gabinetów specjalistów. Chcieliśmy wakacji, które nie łączyłyby się z kolejnym turnusem rehabilitacyjnym. Chcieliśmy kupować zabawki, a nie sprzęty medyczne, które będą stymulować rozwój i ułatwiać nam życie. 

Ta lista zapewne nie ma końca. Mieści w sobie cały wszechświat niespełnienia. Galaktykę rozczarowania. Przepaść pomiędzy tym, jak jest, a tym, jak być powinno, ale nigdy nie będzie. Sensucht. Coś się rozpadło. Bezpowrotnie i na zawsze. Nawet jeśli posklejamy te kawałki, to powierzchnia już nigdy nie będzie gładka. Nie będzie taka sama. 

Z drugiej strony, czy da się zaplanować życie? Ułożyć je sobie kawałek po kawałku tak, żeby wszystko do siebie pasowało? Żeby miało swoją niezachwianą logikę i sens? I czy chcielibyśmy takiej przewidywalności? Czy chcielibyśmy, żeby nasza historia była jak gładka linia? Wszyscy wiemy, co oznacza ona w zapisie ekg…

Nie wiem, czy słyszeliście kiedyś o kintsugi. To japońska sztuka, w której pęknięcia wypełniane są złotymi łączeniami. Łączenia te nie tylko przywracają przedmiotom funkcjonalność, ale także podkreślają ich historię. To piękna metafora. O akceptacji. O sprawczości. O tym, że można by było coś wyrzucić, a jednak bierze się to w ręce i reperuje, kawałek po kawałku, tworząc własne i unikatowe dzieło sztuki. Jedyne takie na całym świecie. 

Udostępnij ten post:
Facebook
WhatsApp

Zobacz również