35 lat temu

35 lat temu przyszłam na świat. Zapewne w wieloosobowej sali, gdzie rodzące kobiety oddzielały prowizoryczne parawany. Oczyma wyobraźni widzę metalowe łóżko z odpryskującą białą farbą. Ojciec czekał gdzieś na zewnątrz, może nawet był w pracy, a później mógł popatrzeć na mnie tylko przez okno. Od tamtego czasu zmieniło się tak wiele, a jednocześnie tyle, co nic. 

Pamiętam swój pierwszy pobyt z synem w szpitalu. Mała sala. Linoleum. Metalowe łóżeczko z odpryskującą białą farbą i skrzypiącą barierką, którą trzeba było zasuwać, żeby dziecko nie wypadło. Nawet, jeśli dziecko w ogóle się nie ruszało. Procedury. Metalowy, obrotowy taboret. To wszystko.

Sobota. Kawa ze znajomą. Rozmawiamy o tym, czym się zajmujemy. Ona- psycholożka, ja- mama dziecka z niepełnosprawnością. Opowiadamy sobie o swoich światach. Ona- pracuje z kobietami, które wciąż doświadczają traum okołoporodowych. Wciąż tak często zostają ze wszystkim same. Wciąż powtarzają się te same nadużycia ze strony środowiska medycznego. Słowa ostrzejsze niż skalpel, którego czasem trzeba użyć. Historia toczy się dalej. W tych samych murach. Nikt nie zawrócił jej biegu. A ja, słysząc ponownie tak podobne scenariusze, zupełnie różnych żyć, czuję jak pęka mi serce.

Ja- opowiadam o tym, z czym mierzą się rodzice dzieci z niepełnosprawnościami, opowiadam o traumach medycznych, zespole stresu pourazowego. Traumach nie związanych ze stanem ich dzieci, ale takich, których przyczyna leży tylko i wyłącznie w drugim człowieku. W człowieku, który powinien dawać poczucie bezpieczeństwa, a jednak je odbiera. Często wraz z godnością. I to w najbardziej wrażliwym fragmencie czyjejś historii. Fragmencie, który później będzie opowiadany wiele razy, w różnych okolicznościach, albo przemilczany na zawsze.

Niedziela. Kraków. Konferencja poświęcona wpływowi traumatycznych zdarzeń na życie kobiet. Patrzę na nie wszystkie. Na ich odwagę, aby wyjść i opowiedzieć swoje historie. Czasem takie, że włos jeży się na głowie. Ja także zabieram głos. Ktoś wychodzi. Jak się potem okazuje, nie był w stanie dotrwać do końca. Znieść opowieści o tym, co ja musiałam przechodzić “na żywo”, w realnym życiu. Słyszę potem, że powinien tego posłuchać ktoś z rządzących, zobaczyć jak wyglądają konsekwencje decyzji podejmowanych w klimatyzowanych salach, gdzieś w zupełnie innym świecie. Że powinno to dotrzeć do lekarzy, którzy wypowiadanymi słowami, czasem zmieniają życie całych rodzin. Już na zawsze. Podchodzi do mnie jakaś dziewczyna. Dziękuje mi za to, co powiedziałam. Za to, że podzieliłam się swoimi wątpliwościami, rozterkami i nieoczywistą miłością, rodzącą się w warunkach niesprzyjających budowaniu więzi i bliskości. Rozmawiam z Dorotą Grodzką- dyrektorką ośrodka preadopcyjnego, powstałego pod skrzydłami Fundacji Gajusz. Znowu pęka mi serce. W moje ręce trafia książka “Akuszerki”, z dedykacją autorki- Sabiny Jakubowskiej, “z życzeniami Kobiecej Mocy”.

Poniedziałek. Dziś. Urodzinowa, poranna kawa z tatą. Temat znów pojawia się znikąd. Po co Ty jeździsz na te konferencje? Dla siebie? Dla innych? Przemówienie Łukasza Krasonia. Jutrzejszy protest. To, jak wygląda sytuacja rodziców i opiekunów. Wieczna walka. I nawet on, gorący zwolennik kościółkowych zasad, rozumie mój wkurw. Wkurw na to, że dziecko liczy się tylko po jednej stronie brzucha. Rozumie. Ale tylko dlatego, że widzi to od środka. Że obserwuje to, jak wygląda nasze życie. I choć wie, że (gdybym miała taką możliwość), z nikim bym się nie zamieniła, wciąż patrzy na mnie ze współczuciem, którego wcale nie potrzebuję. 

Równolegle (tak się złożyło, choć nie wierzę w przypadki) czytam niedawno wydaną książkę Doroty Groyeckiej. Stanowi idealne tło dla wszystkiego, co przyniosło tych ostatnich kilka dni. Przed nią była Begoña Gómez Urzaiz. “Wyrodne. Opowieść o macierzyństwie i poczuciu winy”. Wszystko to przychodzi do mnie samo. Pokazuje, że są sprawy, którymi wciąż należy się zajmować. Wierzę, że takie wydarzenia, jak wczoraj (na pewno jeszcze o tym napiszę) i takie książki (do których również się odniosę) są dziś światu wyjątkowo potrzebne, bo rozglądając się dookoła, czasem trudno uwierzyć, że niektóre rzeczy dzieją się naprawdę.

Matka. Kobieca moc. Co to dzisiaj znaczy? Jakie próby przechodzi? I ile ich jeszcze przed nami?

Udostępnij ten post:
Facebook
WhatsApp

Zobacz również