emocje

Per aspera ad astra?

Każdy z nas choć raz w swoim życiu słyszał to irytujące stwierdzenie, że cierpienie uszlachetnia. Lubimy myśleć, że tylko dzięki własnemu poświęceniu, jesteśmy w stanie coś osiągnąć i docenić to, co mamy. Czasem poczucie wdzięczności rodzi się z trudnych doświadczeń, które przesuwają zwrotnicę naszego życia w kierunku tego, co naprawdę ważne, ale czasem zupełnie nie. Zakładamy, że świat rządzi się własnymi prawami, w których staramy się dostrzec jakąś logikę i sens. Chcemy wierzyć w świat, w którym, jak pięknie opisał to Tomasz Stawiszyński:

nie ma bezsensu i bezwładu, w którym wszystko jest po coś, nic nie dzieje się bez potrzeby, a każda sytuacja jest fantastyczną szansą na rozwój i wewnętrzne <<ubogacenie>>”.

Jako rodzice OzN często słyszymy, że zostaliśmy “wybrani”, że “każdy dostaje tylko tyle, ile jest w stanie unieść”. 

A może to działa w drugą stronę?

Jesteśmy silni, bo zmusiło nas do tego życie?

A może wcale nie? Może w ogóle nie jesteśmy?

Może to tylko autonarracja, historia, którą opowiadamy o sobie światu i sobie samym?

Niezależnie od tego, która odpowiedź jest poprawna, zmagania są wyczerpujące. Dla każdego. Nasze sytuacje różnią się między sobą. To, co dla jednych jest błahostką, dla innych urasta do rangi wielkiego problemu. Zdarza się, że jesteśmy zdziwieni tym, jak ktoś może przejmować się daną sprawą, a kogoś dziwi to, że dla nas jest ona bez znaczenia. Czasem także nie rozumiemy samych siebie, nie wiemy czemu reagujemy tak, a nie inaczej. Nie wiemy czemu robimy “z igły widły” i czemu z “małej chmury, wielki deszcz”, czasem w towarzystwie burzy z piorunami.

Jako rodzice i opiekunowie OzN często doświadczamy różnych małych stresorów, które w niezauważalny sposób decydują o naszym codziennym samopoczuciu. Są jak kamień w bucie. Na pewno większość z Was kojarzy wiersz Zbigniewa Herberta “Pan Cogito a perła”, w którym to głównemu bohaterowi

“umiejscowił się (on) złośliwie między żywym ciałem a skarpetką. Rozsądek nakazywał pozbyć się intruza, ale zasada amor fati – przeciwnie, znoszenie go. Wybrał drugie heroiczne rozwiązanie”.

Wszyscy wiemy, jak to się skończyło i czym ostatecznie ten “kamień” się okazał. Polecam Wam wrócić do tej opowieści. Myślę, że każdy z nas odnajdzie w niej cząstkę siebie. Tak często wybieramy “heroiczne rozwiązania”, tak często znosimy coś, co w konsekwencji odbiera nam zasoby i radość życia, stopniowo, bez naszej świadomości. 

Terapeuci ACT używają pięknej metafory, opisującej nasze wewnętrzne zmagania. Proponują oni wyobrażenie sobie swoich wszystkich trudności pod postacią trzymanej na wyciągniętych rękach książki. Niezależnie od jej wagi, po jakimś czasie zaczniemy odczuwać dyskomfort, związany z tym zadaniem. A zdarza się przecież, że “książkę” tą nosimy w ten sposób przez lata, próbując wykonywać wszystkie codzienne czynności nie wypuszczając jej z rąk i udając, że jej obecność nie ma dla nas najmniejszego znaczenia. Jak pisze psycholożka Hanna Polak- Zając w artykule opublikowanym w najnowszym wydaniu dwumiesięcznika “Psychologia”-

Gdy za długo wyjmujemy kamyka z buta, możemy doświadczać <<syndromu gotującej żaby>>. Przyzwyczajamy się. Zwiększamy swoją strefę dyskomfortu”,

stopniowo tracimy siły, wypalamy się, blakniemy. 

Czasem przekonujemy samych siebie, że kamyk jest mniejszy, niż jest w rzeczywistości, że sam wypadnie z buta. Zdarza się też tak, że jak w wierszu Herberta, nawet ziarnko piasku może nas uwierać, kiedy przeleje ono czarę goryczy.

Przywykając do jego obecności lub racjonalizując jego istnienie, nie dajemy sobie szansy na możliwe podjęcie świadomej decyzji o akceptacji lub zmianie sytuacji”.

Pomyślcie sami, jak często robicie coś, co przekracza Wasze siły i możliwości?

Jak często odpuszczacie dla “świętego spokoju”, jak często machacie ręką na swoje potrzeby, przykrywacie zmęczenie grubą warstwą makijażu, rzuconym od niechcenia żartem?

Jak często się poświęcacie?

Jak często usprawiedliwiacie wszystkie swoje zadania i powinności tym, że przecież każdy “niesie swój krzyż”?

Czasem nawet jesteśmy z tego dumni. Przecież dajemy radę i “jakoś jest”, przecież cel uświęca środki, przecież tak należy, tak trzeba. W życiu nie chodzi jednak jedynie o przetrwanie. To nie jakiś bieg o złote gacie, a mimo to biegniemy ile sił, a czasem ponad nie. 

Przy okazji omija nas coś ważnego i wartościowego, na co nie ma już przestrzeni. 

A gdyby tak na chwilę się zatrzymać?

Wysypać ze skarpetek wszystkie kamyki te małe i te duże, które uwierały nas przez lata?

Poprzyglądać się temu, jakie historie i przekonania ze sobą niosą?

W czym nas ograniczają, co nam zabierają, co utrudniają?

Może się okazać, że w rzeczywistości są czymś, na co mamy wpływ?

Czymś, co podlega zmianie?

Może w rzeczywistości są czymś mniejszym niż się spodziewaliśmy, czymś, co tylko miało wielkie oczy?

Bardzo lubię fragment z powieści “Dziecko na niebie” Jonathana Carrolla, w którym pisze on, że “Może wszystkie smoki w naszym życiu są księżniczkami, które czekają, abyśmy choć raz postąpili pięknie i odważnie. Może wszystko, co nas przeraża, jest w swej najgłębszej istocie czymś bezradnym, pragnącym naszej miłości”. 

Może zamiast wyciągać szabelkę, otworzymy ramiona?

Na siebie samych. Tak często bowiem jesteśmy w stanie podejmować się niemożliwego dla innych. Walczyć w przegranych sprawach, bronić czyichś racji, być głosem tych, którzy go nie mają.

Może, stawiając granice i stając po swojej stronie, choć raz postąpimy pięknie i odważnie wobec samych siebie?

Może to jest właśnie najbardziej heroiczny akt?

Może w końcu przestaniemy godzić się na dyskomfort i sprawdzać ile jeszcze jesteśmy w stanie znieść?

Podobno sukces jest sumą małych wysiłków powtarzanych dzień po dniu. Z porażką jest tak samo. Coś się w nas zbiera i zbiera, aż w końcu pęka i wtedy wydaje nam się, że mały kamień wywołuje lawinę. 

A co jest Waszym kamykiem w bucie?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *