“Superbohaterowie mają też supermoce, a bliscy osób z niepełnosprawnością są ludźmi. Tak samo, jak każdy inny człowiek”.
Zdanie to wypowiedziała w naszej ostatniej rozmowie Olga Ślepowrońska (rozmowy możecie posłuchać tutaj → https://youtu.be/5jpnRUI9R6s)
Niby oczywiste, prawda? A jednak część z nas podświadomie postępuje tak, jak gdyby wraz z diagnozą dziecka, otrzymywała w gratisie dodatkowe godziny doby i kolejną parę rąk. Jak gdyby ograniczenia nie istniały, a nasze możliwości przerobowe zaczęły sięgać nieba.
Można ulec takiemu złudzeniu. W końcu nabywamy nowe kompetencje, dowiadujemy się nowych rzeczy, stajemy się ekspertami w dziedzinach, o których wcześniej nie mieliśmy pojęcia. Poznajemy terminy medyczne. Poznajemy system. Poznajemy terapie.
Zaczynamy funkcjonować w zupełnie innym trybie. Z nowymi obowiązkami i zadaniami, które spadają na nas często z dnia na dzień. Z wymaganiami, które kierowane są do nas ze wszystkich stron. Z wszechogarniającą presją społeczną, nakazującą nam robić coraz więcej i więcej. Z poczuciem, że nie mamy wyjścia. Że jedyne, co możemy zrobić, to podporządkować się tej machinie, która nieoczekiwanie została wprawiona w ruch.
Pułapka nadludzkich kompetencji
Wraz z nią uruchomił się także stres, lęk, niepewność, które również popychają nas do działania. Nie chcemy być bierni. Bierność odbiera sprawstwo. Pozbawia nas poczucia kontroli. Chcemy mieć świadomość, że robimy wszystko, żeby wpłynąć na naszą sytuację. Zadbać o potrzeby naszych dzieci. Zapewnić im wszystko to, co najlepsze.
To często studnia bez dna. Ile byśmy wody nie wlali, tyle pomieści. Więc lejemy. W końcu to nasze dzieci. W końcu sprawa tego wymaga. Nawet, jeśli mielibyśmy napełniać tę studnię sitkiem. Takie zresztą jest założenie. Niepisana zasada oczekująca od nas gotowości do takiego działania. Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz, a gdzie diabeł nie może, tam rodzica pośle. On na pewno załatwi, uciągnie, dowiezie. Da radę. Zawsze i wszędzie. W końcu nie ma wyjścia, bo nikt nie przewidział innej możliwości.
Więc dajemy. Dzień po dniu. Dajemy z siebie wszystko i jeszcze więcej. Inwestujemy swój czas, energię, zaangażowanie, zdrowie. W dobrej wierze i z najlepszymi intencjami. Niestety często to inwestycja bezzwrotna, w której suma nakładów wcale nie równa się potencjalnym zyskom. Nie działa tu dodawanie, mnożenie, potęgowanie i magia procenta składanego. Nie ma wielkiej kumulacji i złotego pucharu.
Czerwona flaga: ERROR
Jest za to zmęczenie, frustracja, brak poczucia sensu. Jest wypalenie, dające nam znać o tym, że gdzieś po drodze przebiegliśmy metę własnych możliwości. Machające do nas czerwoną flagą, wyjące na alarm, wyświetlające wielki napis ERROR.
I dobrze, że się pojawia. Zawraca nas z tej drogi. Odsuwa na pobocze. Powstrzymuje przed kolejnym okrążeniem. Przypomina, że jesteśmy tylko ludźmi. Nie superbohaterami. Choć tak bardzo chcielibyśmy zbawić świat. Pozwala nam spojrzeć na siebie z boku. Wyrównać oddech. Może zmienić trasę. Może zmienić cel. Dostrzec, że jesteśmy istotnym elementem tej układanki, choć do tej pory stanowiliśmy jedynie tło.
Czy jest nam z tym dobrze? Czy widzimy w tym potencjał do zmian? Na początku na pewno nie. Na początku to dla nas porażka. Znak, że nie daliśmy rady. Że trzeba było postarać się bardziej. Myślimy, że troszcząc się o siebie, mniej dbamy o dzieci. Że to egoizm, wymysł, zbytek. Że nam się nie należy. Że nie powinniśmy.
Nie wierzymy w te wszystkie hasła, że “szczęśliwy rodzic to szczęśliwe dziecko”. Chcemy dać szczęście stając na głowie. Wypruwając sobie żyły. Harując jak wół. Poświęcając się. Dając z siebie wszystko. A kiedy okazuje się, że tak się nie da, wcale nie jest nam z tym lżej. Nie czujemy ulgi. Nie cieszymy się.
Każda zmiana wymaga czasu. Łagodności. Przejścia przez dyskomfort bycia “pomiędzy” starym a nowym. To trudny etap. Etap, kiedy nie do końca wiemy, jak być powinno, a jedynie, że nadal nie może być tak, jak jest. W sztuce “Między nami dobrze jest” Dorota Masłowska pisze, że “każdy chce jakoś nie żyć”.
Każdemu z nas coś przeszkadza, coś doskwiera, coś odbiera radość z codzienności. A jak chcielibyśmy, żeby ona wyglądała? I jak to zrobić, żeby tak się stało?
Nie ma uniwersalnej odpowiedzi, ale jedno jest pewne, żeby ją stworzyć trzeba się zatrzymać. Uznać swoje prawa- do zmęczenia i odpoczynku, do tego, że nie musimy wszystkiego wiedzieć, na wszystkim się znać, być w wiecznej gotowości i zawsze stawać na wysokości zadania. Że coś może być dla nas trudne, a czasem niemożliwe. Że nie na wszystko mamy wpływ. Że każdego dnia nasze 100% jest gdzieś indziej i nie ma w tym nic złego.
Co byśmy powiedzieli komuś, kto ma tak, jak my? Co byśmy pomyśleli patrząc na kogoś takiego, zanim sami się nim staliśmy? Czy bylibyśmy pełni podziwu? Czy uznalibyśmy, że my nie dalibyśmy rady? Czy chcielibyśmy go wesprzeć, podnieść na duchu? Wyrazić uznanie? Docenić?
A sobie? Co mówimy sobie? Jaką narracją karmimy się każdego dnia? Czy jest w niej miejsce na pozytywne noty? Na dostrzeżenie trudu? Na uznanie wysiłków i drogi, którą codziennie podążamy?
Nawet jeśli cel jest daleko…
Nawet jeśli wydaje się nieosiągalny…
Ty wystarczysz
O naszej wartości nie świadczą sukcesy, osiągnięcia, rezultaty. Nie potwierdzają jej rekordy, triumfy, wzloty i ilość codziennie odhaczonych zadań. Nie leży ona na powierzchni i w tym, co widać na pierwszy rzut oka.
Jeżeli dziś o tym zapomniałaś/eś, jeżeli dziś jest Ci trudno, jeżeli dziś nie potrafisz, jeżeli uważasz, że nie dajesz rady- chcę Ci o tym przypomnieć.
Robisz wszystko najlepiej, jak tylko się da. Z tym, co masz tu i teraz. I to wystarczy. Ty wystarczysz. Dokładnie taka/taki, jaka/jaki jesteś.
A jutro?
Jutro może być zupełnie inaczej. W jedną i w drugą stronę. I o tym jest życie.
Bo ciągle się uczymy. Bo ciągle się stajemy. Bo na bieżąco odpowiadamy na to, co nam przynosi. Złego i dobrego. Wyczekiwanego i tego, czego wolelibyśmy w ogóle nie dostać. Bo nie mieliśmy żadnego przygotowania, ani próby generalnej. Bo to spektakl na żywo. Wielka improwizacja.
Nic dziwnego, że czasem się potykamy, że zapominamy tekstu, że gubimy się w fabule. Że pojawiają się problemy techniczne i nieoczekiwane zwroty akcji, a publiczność nie reaguje tak, jak byśmy chcieli.
Na szczęście w pewnym stopniu mamy wpływ na narrację tej sztuki. Na to, kim stanie się główny bohater i czy nadal będzie odgrywał rolę herosa. Może wcale nie musi? Może czasem mógłby zejść ze sceny, ściągnąć pelerynę, nabrać sił, odpocząć? Załatwić sobie zmiennika, suflera, dublera? Kogoś, kto na chwilę odegra jego rolę lub przynajmniej jej fragmenty. Takie, z którymi jest szczególnie trudno lub, w których nie trzeba grać osobiście.
Zapraszajmy innych na scenę. Powolutku. Małymi krokami. Ściągnijmy z afiszów spektakl “One man show”. Urealnijmy fabułę. Może ten 'zmiennik’ to opieka wytchnieniowa? Może 'sufler’ to grupa wsparcia lub terapeuta? A może 'dubler’ to po prostu znajomy, który zrobi zakupy, gdy Ty nie masz siły wyjść z domu?
“Superbohaterowie mają też supermoce, a bliscy osób z niepełnosprawnością są ludźmi. Tak samo, jak każdy inny człowiek”.


