Każdy z nas ma czasem gorsze chwile. Takie, których nie pokazuje na Instagramie.
Chwile, kiedy nie potrafi opanować złości. Kiedy płacze z bezsilności. Kiedy chciałby rzucić wszystko i wyjechać. Daleko. Z biletem w jedną stronę.
Bo, kiedy walka nie działa, zostaje tylko ucieczka lub zamrożenie. Apatia. Bezruch. Obojętność.
Być może Ty właśnie teraz tak masz. Być może zastanawiasz się, jaki to wszystko ma sens. I czy kiedykolwiek będzie lepiej.
Być może uśmiechasz się do zdjęć, a w środku… sklejasz to, co jeszcze tam zostało. Być może tak strasznie Ci się nie chce, a każdego dnia stawiasz się do życia. Prześlizgujesz przez kolejne dni. Mechanicznie. Siłą rozpędu, który kiedyś wprawił Cię w ruch.
Być może nazywają Cię bohaterką/bohaterem. Być może słyszysz “podziwiam cię”, “ja bym tak nie potrafił/a”. Być może w głębi duszy czujesz, że Ty też nie. Że nie potrafisz. Że to za dużo. Że masz zwyczajnie dość, ale to nic nie zmienia.
Bo ciągle jesteś tu. Odgrywasz scenariusz, który dobrze znasz. Oczywisty. Powtarzalny. Nie ma tu żadnych zwrotów akcji. Widzowie się nudzą. Odchodzą do swoich spraw. A Ty zostajesz. W teatrze jednego aktora. W roli, za którą nie dostaniesz Oscara.
Skąd to wszystko wiem? Bo sama tak czuję. Ostatnio częściej niż zwykle. I wiem, że nie tylko ja. Że wspólnie przechodzimy podobne trudności. Płaczemy w poduszkę i pod prysznicem. Przykrywamy makijażem cienie pod oczami. Podnosimy się z łóżka po kolejnej nieprzespanej nocy, by stawić czoła następnym wyzwaniom. A w głowie rodzą nam się te same pytania, na które nikt z nas nie zna odpowiedzi. Nosimy je ze sobą wszędzie, niczym sekretne walizeczki. Ciężkie, nieporęczne, uciążliwe.
W takich chwilach myślę, że już nigdy nie będzie lepiej. Że utknęłam w filmie, który wciąż się zapętla. Niczym dzień świstaka, który trwa już ze 150 lat. Że wychodzę na scenę i gram swoją epizodyczną rolę, na którą nikt nie zwraca uwagi. Wciąż od nowa. Walcząc o przetrwanie. Sama.
Tak mogłoby się wydawać i często tak myślimy, kiedy wszystko dookoła zaczyna nas przerastać. W rzeczywistości jednak to pierwszoplanowa rola. Najważniejsza na świecie.
Rola, której widzem są nasze dzieci. Napisana przez miłość, silniejszą niż wszystko dookoła. Miłość, która pozwala przetrwać nawet wtedy, gdy myślimy, że nic już nie zostało.
A cisza na widowni nie oznacza, że jesteśmy same/i. Oznacza tylko, że za kulisami siedzi mnóstwo takich jak my. Zmęczonych aktorów, którzy doskonale znają nasz scenariusz. I wcale nie musieliby uczyć się tekstu, bo rozumieją go bez słów.
Być może jesteś jednym z nich. Być może jest ktoś taki obok. Bo wszyscy uczymy się życia na bieżąco. A premiera nie jest poprzedzona żadnymi próbami. Dzieje się tu i teraz.
I często nie widzimy jej kulis. Często wydaje nam się, że czyjś scenariusz jest łatwiejszy. Czasem jest. Ale czasem zupełnie nie.
Bądźmy dla siebie dobrzy. Wspierający. Ludzcy.
Pozwólmy sobie czasem na gorsze chwile. Przyznajmy się do słabości. Do tego, że jest nam trudniej, że sobie nie radzimy. Nie zbierajmy się za wszelką cenę z podłogi. Nie stawiajmy do pionu. Pobądźmy w tej niewygodzie. Zaopiekujmy się sobą w cierpieniu.
Porzućmy milczące przekonanie o tym, że zawsze musi być dobrze. Że, jak jest źle, to jest coś nie tak. Z nami lub ze światem. Nie jest.
Otaczajmy się troską. Dawajmy ją sobie i innym.
A Tobie? Co Tobie najbardziej pomaga w takich chwilach? Jak sobie z nimi radzisz? A może właśnie nie radzisz i chcesz napisać tylko “ja też tak mam”.
To w porządku. Każdy głos jest ważny.


