W społecznej świadomości istnieją dwa główne stereotypy dotyczące rodziców dzieci z niepełnosprawnościami. Zwłaszcza matek, bo to one są kojarzone jako te, które trwają. Choćby wiało i chwiało. Zawsze na posterunku. Zawsze gotowe.
To matki bohaterki. Heroski. Niezłomne orędowniczki beznadziejnych spraw. Z nadludzką siłą. Z sercem na dłoni i anielską cierpliwością. Z wiarą taką, że przenosi góry. Matki walczące. Na których głowach jest tysiąc różnych spraw, tych małych i tych wielkich. Które każdego dnia podejmują trudne decyzje, ale zawsze wiedzą co robić. Matki ze stali. Podziwiane. Szanowane. Wielbione. Zazwyczaj z bezpiecznej odległości. Z oddali. Bo lepiej się nie zbliżać, żeby nie prysł ten czar.
Obok nich są też inne. Matki biedne, smutne, szare, zmęczone. W wyciągniętych dresach. Poplamionych jeansach. Przytłoczone życiem, które zostało im dane, a którego wcale nie chciały. Rozczarowane. Z poczuciem wiecznej niesprawiedliwości. Wciąż wyciągające ręce po więcej i więcej. Roszczące sobie coraz to nowe prawa. Żyjące na garnuszku państwa. Poszkodowane przez los. Narzekające. Niezadowolone. Takie, którym życie wymyka się z rąk.
Tak często widzi nas społeczeństwo. Jakby nie było nic pomiędzy. Ludzki umysł kocha porządkować. Kategoryzować. Wkładać do odpowiednich szufladek. Wtedy wszystko jest łatwiejsze. Oswojone. Bardziej przewidywalne. Nie trzeba się nad niczym zastanawiać. Poszukiwać niuansów. Przyglądać detalom. Wszystko widać, jak na dłoni. Skracamy sobie drogę. Wewnętrznie wzmacniamy wszystko, to co pasuje do naszych wizji. Uklepujemy w głowach swoje “prawdy”. Przekazujemy je z ust do ust.
Aż w końcu stają się one stereotypem. Łatką, którą bardzo ciężko jest z siebie zmyć. Której ciężko zaprzeczyć. Trudno bowiem polemizować z czymś, co jest wzmacniane ze wszystkich stron. Podbijane przez media. Powtarzane przez lata.
Wstyd się przyznać, ale sama tak myślałam. W mojej głowie te dwa obrazy były wizją mojej przyszłości. Wizją jedyną, jaką miałam. Samospełniającym się proroctwem. Bardzo się go obawiałam. Tak bardzo, że niepostrzeżenie i nieświadomie właśnie do niego zmierzałam. Szłam w dół po równi pochyłej. W dresie. Ze smutkiem wypisanym na twarzy. Z oczami pełnymi łez. Z brzemieniem własnego losu na barkach.
Kiedy indziej ubierałam zbroję, wychodziłam na ring. Walczyłam. O sprawność, o środki finansowe, o szacunek. Z systemem, z brakiem wrażliwości, ze wszystkimi przeszkodami, które stanęły mi na drodze. Z klapkami na oczach. Skupiona na celu, który miał być osiągnięty. Choćby po trupach. Choćby za wszelką cenę.
Czasem bliżej było mi do jednej, czasem do drugiej “matki”, jednak na stałe nie chciałabym być żadną z nich. Każda cierpi na swój własny sposób. Inaczej oswaja to, co ją spotkało. Nie ma tutaj dobrej drogi. Nie ma lepszej, ani gorszej. To bardzo złożony proces. Ale warto wiedzieć, że jest jeszcze coś “pomiędzy”, albo coś zupełnie innego.
Ciekawe, czy gdyby nie te stereotypy, byłoby mi łatwiej? Być może wcale nie. A być może miałabym z tyłu głowy to, że można inaczej. Że nie trzeba wpisywać się w ten skrypt. Iść utartymi szlakami. Że można wytyczać własne. Szukać swoich sposobów na życie.
Nie miałam takich wzorców. Nie znałam nikogo takiego. Nie wiedziałam, że się da. Wiedza ta przyszła dopiero później. Wraz ze znajomościami, które teraz najbardziej dmuchają mi w żagle. Które pokazują, że można. Że się da. Że diagnoza dziecka nie przekreśla tej reszty życia, która jeszcze przed nami.
Mam to szczęście, że otaczam się wspaniałymi kobietami. Świadomymi. Mądrymi. Otwartymi. Kobietami, które potrafią się wspierać, dopingować, podnosić na duchu. Które są w stanie rozmawiać o wszystkim, a czasem rozumieją się bez słów.
Świadomość, że można na kogoś liczyć daje poczucie bezpieczeństwa, niezależnie od tego, czy kiedykolwiek się z tej pomocy skorzysta. Sprzyja wewnętrznej stabilności, nawet jeśli wszystko wokół drży. Sprawia, że można być sobą, wierzyć w to, co się robi i rozkwitać.
Dziś czuję ogromną wdzięczność za wszystkie kobiety, które pojawiły się na mojej drodze, i które wciąż na niej są, towarzysząc mi w tej wędrówce. Tak wiele się od Was uczę. Tak wiele dostaję. Wzruszam się na samą myśl o tym, że jesteście w moim życiu i że połączyły nas tak trudne historie. Nasze osobiste końce świata, które stworzyły także nowe początki.
Dziękuję.


