Znacie to sformułowanie, że coś jest maratonem, a nie sprintem? Że wymaga odpowiedniego rozłożenia sił? Racjonalnego podejścia? Przemyślanej taktyki? A czasem także przystanków po drodze?
Takie sformułowanie usłyszałam po diagnozie mojego dziecka. “Proszę się nastawić, że to będzie maraton”. Co prawda, kiedyś lubiłam biegać, ale nigdy nie przebiegłam takiego dystansu, a nawet jego połowy. Jak miałam to zrobić teraz? Bez przygotowania i w warunkach, które to przygotowanie zupełnie uniemożliwiały?
Bycie rodzicem OzN to nie tylko maraton. To także balansowanie na linie, bieg przez płotki, tor z przeszkodami i pływanie na otwartym morzu, na które ktoś nas wrzucił bez ostrzeżenia i kamizelki ratunkowej. Jest jak jazda na jednokołowym rowerze, jak skok na główkę, jak wspinaczka górska. A niekiedy jak wyścig z czasem.
Jesteśmy sportowcami. Nie z wyboru, a z konieczności. I tak, jak oni funkcjonujemy w napięciu, stresie, dyskomforcie i presji społecznej. Tak, jak oni dążymy do perfekcji, otoczeni aurą bohaterstwa. Tak, jak im wmawia się nam, że “sky is the limit”. A my swoich limitów już dawno nie znamy, bo często niepostrzeżenie przekraczamy je każdego dnia.
Czy zdanie o maratonie było prawdziwe?
I tak. I nie. Bo w tym wyścigu meta ciągle się oddala. Bo reguły są niejasne. Bo nie wiemy jaki ostatecznie będzie dystans, ani czy uda nam się ukończyć ten bieg. Bo, choć walczymy o najwyższą stawkę, to często biegniemy na oparach. Testujemy własne możliwości, przesuwamy granice. Bo nie dbamy o regenerację i nie mamy żadnego trenera, który poprowadziłby nas na podium, gdziekolwiek ono jest.
Mimo tego, nie rezygnujemy. Biegniemy dalej, często zderzając się ze ścianą. Często zamiast na podium, lądujemy na podłodze. Wyczerpani, ale nie pokonani. Bo w tym wyścigu nie chodzi o medale, trofea, puchary. Nie chodzi o podziw, bicie braw i meksykańskie fale. Chodzi o coś znacznie ważniejszego. I to jest wystarczający powód, by wstać i biec dalej, a meta wcale nie jest na końcu, lecz w każdym kroku, który robimy, by być obok. By trwać.
A po drodze? Odkrywamy własne supermoce i siłę, o której istnieniu nie mieliśmy pojęcia. Zamieniamy wszystkie “nie dam rady” na “zrobię coś, żeby się udało”. Po drodze (tak, jak w każdym innym sporcie), nasza kondycja się zmienia. Często przechodzimy od załamania do działania. I, choć czasem bardzo nam się nie chce, każdego dnia stajemy na starcie. A po jakimś czasie, przestajemy już biec na oślep. Rozglądamy się na boki i zaglądamy do środka, bo w pewnym momencie orientujemy się, że sukces tego teamu zależy od kondycji wszystkich zawodników. Że, niczym w sztafecie, każdy z nich jest tak samo ważny.
Z czasem też sam bieg zmienia swoje tempo. I, choć wciąż są podbiegi, bywają także płaskie odcinki. Czasem sprint przechodzi w trucht, a nawet marsz. Wyskakujemy z tego kołowrotka. Orientujemy się co jest ważne, za czym warto biegać, a co zupełnie nie. I, chociaż nie ma dróg na skróty, to niektóre odcinki pokonujemy bardziej świadomie, spokojniej, rozważniej. Wiemy już, że nic nie przyspieszymy. Czasem zmieniamy nasze plany. Wybieramy inny tor. Inny kierunek. Niekiedy zawracamy. Nabieramy doświadczenia. Innego podejścia. Innego nastawienia. Zmieniamy punkt widzenia. Strategię. Taktykę.
Aż wreszcie rozumiemy, że w tym maratonie nie chodzi o to, by go ukończyć. Chodzi o to, by nigdy nie przestać biec. Swoim tempem. W zgodzie ze sobą, swoim dzieckiem i pozostałymi członkami rodziny. To nie jest bowiem indywidualny sport. Wręcz przeciwnie. Bardzo kontaktowy, bardzo zespołowy. Im dłużej go uprawiamy, tym zaczynamy dostrzegać też innych sportowców, na innych torach. Tak samo zmęczonych i tak samo zdeterminowanych jak my. Wspólnie możemy podawać sobie pałeczkę siły, zrozumienia i nadziei.
By w końcu przestać się ścigać. By zobaczyć, że wcale nie jest to bieg, tylko podróż, w której przestajemy patrzeć na metę, a zaczynamy dostrzegać krajobraz. Małe cuda po drodze, które tak łatwo ominąć, gdy mknie się przed siebie zbyt szybko.
Być może celem nie jest dobiegnięcie gdzieś, tylko właśnie ta droga?
To bycie?
Trwanie w każdym najmniejszym kroku?


